Skocz do zawartości

>>>PLEJADY 2015<<< HURRRAAAAA!!!!!!!!


guma

Rekomendowane odpowiedzi

  • Odpowiedzi 2,4 tys.
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi
  • 3 miesiące temu...

Po dłuższym czasie zebrałem się w sobie, żeby opisać nasze tegoroczne doświadczenia z Plejad. Po skończeniu lekko załamałem się długością tego co wyszło, ale i tak pominąłem historię, skądinąd ciekawą o rodowodzie "Plejadowozu" ;)

 

Kto dotrwa do końca stawiam piwo na Plejadach 2016 :P

 

gallery_1002_692_476973.jpg
 

Czas opisać nasze doświadczenia z tegorocznego Zlotu Plejad, który przejechaliśmy 32 letnim Subaru Leone podniesionym przez mojego (tym razem;) ) kierowcę. Skupiłem się tylko na wątkach samochodowych, bo było ich tak wiele, że cały Zlot przypominał kalejdoskop.

Historia projektu „Plejadowóz” zaczyna się w roku 2014, przed Zlotem Plejad w Wiśle na który auto nie dojechało i obejmuje więcej dramatycznych wątków,  niż dzieje rodziny Foresterów (nie Subaru ;))

W tym roku nie było odwołania – jedziemy ! Silnik po ubiegłorocznych problemach z temperaturą trafił do ponoć jednego z najlepszych zakładów obróbki w kraju.  Po odebraniu i włożeniu do auta mieliśmy zapomnieć o jakichkolwiek problemach…. Nie zapomnieliśmy, a motor śmiał nam się w twarz dalej puszczając ciśnienie w układ chłodzenia. Marcin wraz z Głównym Menadżerem zespołu w osobie swojego taty znów wytargał silnik z komory i i zawiózł do Znanego Zakładu. I znów. I znów. Nowe uszczelki definiowały pojęcie „jednorazowości” dużo skuteczniej niż maszynki do golenia.

Tydzień przed Plejadami odpuściliśmy nierówną walkę. Potrzebny nam inny motor – trzeba poskładać na szybko z tego co jest pod ręką. Blok, wał, korby, tłoki, pierścienie (lekko używane, ale na nowe nie ma czasu) i kilka godzin później odpalenie. Nie ma oczekiwanego ognia, za to jest dym z wydechu… Ta wybranka serca nie toleruje nawet lekko używanych pierścionków – trzeba  szukać innego rozwiązania.

 

2 dni do Plejad.

- Marcin nie mamy auta !

-Auto mamy… Brakuje tylko silnika.

-…..

-Dobra Iwan, daj spokój ! Wyciągam silnik z bordowego XT. Tam jest co prawda inny kolektor i wiązka, ale dół podejdzie. Jest TD05 po regeneracji i pójdzie jak złe !

-Zdążysz?

-Tiaaa… Wyśpię się w Arłamowie.
 

Środa – dzień wyjazdu

Z Marcinem spotkałem się na myjni, na warszawskim Mokotowie. Auto przyjechało już częściowo oklejone w hawajsko-aloha-surferskie-hibiskusy. Istny łamacz karków – ogląda się każdy i w każdym wieku. Tylko przelotu brak. Zdecydowanie za cicho.

gallery_1002_692_489931.png

 

-Sieeeeema ! Jest moc !

-Moc nieszczególnie. Turbo nie ładuje więcej niż 0,5 bara – ma mniej mocy niż seria (136KM). Za to przed chwilą na światłach podrywała mnie pani po 30tce, mama dwójki dzieci. Ponoć cholernie dobrze się prezentuje ;)

Na turbinę nic na szybko nie poradzimy, więc przynajmniej myjemy Plejadowoza i zaczynamy naklejać nasze pierwsze w życiu oklejenia. Kolejne hibiskusy lądują na aucie z mniejszą bądź większą ilością bąbli, w zależności od skuteczności żartów w danej chwili.

med_gallery_1002_692_16151.jpg

Zakupy, prysznice i pakowanie przeciągają się niemiłosiernie, ale w końcu udaje się – ruszamy !  Humory mamy świetne i nic tego nie zmieni. Klimat starego, podniesionego subaru, niepowtarzalny zapach auta z historią, brak klimatyzacji i tempo podróży jak na wakacyjnych wyjazdach z dzieciństwa. Plan przewiduje zaliczenie po drodze badania technicznego, którego wóz nie posiada (w zasadzie jest pierwszy raz na drodze po poskładaniu) i dojazd do Arłamowa akurat na wieczorną imprezę wcześniaków.

med_gallery_1002_692_62847.jpg

med_gallery_1002_692_1926415.jpg

 

Na przegląd zatrzymujemy się w SKP przed Rykami, przy trasie na Lublin. Pan wychodzi ze stacji, ogląda auto z ciekawością, po czym….nawet nie wpuszcza nas na halę, ze względu na lekko przyciemnione szyby.

Kolejne kilometry uciekają spod klockowatych opon. Krajówka na Lublin zmieniła się w drogę wojewódzką na Biłgoraj. Środek niczego…

-Iwan, rozglądaj się za stacją paliw.

-Gdzie? Tu?

-Aha….

Kolejne słupki dystansowe znikają nam za plecami, a ani mapa, ani nawigacja nie zwiastują niczego co dawałoby nadzieję na tankowanie. Ostatecznie na stację Orlenu wjeżdżamy bujając wozem, aby nie zgasł. Śmiejemy się ruszając dalej – mamy pełny bak ! Możemy wszystko ! Jeszcze tylko ten przegląd…

Rozpatrujemy opcje – możemy odbić do Zamościa gdzie są SKP czynne do 21, lub walić dalej na południe i liczyć na łut szczęścia.

-Iwan znajdź mi SKP na wsi. Taką koło domu, gdzie nikt nie przejmuje się godzinami pracy, czy przyciemnieniem szyb.

-Masz jeszcze jakieś życzenia? Może dodatkowe 200KM w motor? Albo obszyć Ci deskę skórą na szybko? Cholerni Warszawiacy… myślą, że wszystko poza W to wieś…

Łapie za CB radio i zaczynam dopytywać „mobilków” o czynną po 17 SKP w okolicy. Jest namiar ! Trzeba dołożyć kilka km, ale nie będziemy biegać za BT w Arłamowie.

Kilka km przed stacją tablica z numerem telefonu – dzwonię:

-Dzień dobry. Chciałbym dowiedzieć się, czy jeszcze Państwo pracujecie.

-Jak trzeba to pracuję…

Jest dobrze ! Takiego kogoś nam potrzeba. Jedziemy wg wskazówek na koniec świata, gdzie znajdujemy… wyśnioną SKP Marcina. Prywatny dom, spora posesja i kawałek hali na podwórku.  Sympatyczny właściciel pyta nas o subaru, Zlot, węże od gazu (w jego opinii, w naszej jednak od wodnego intercooolera) i poleca pyszne pstrągi po drodze do Arłamowa. Wyjeżdżamy w dalszą drogę z pozytywnym wynikiem badania i jeszcze pozytywniejszymi humorami.

med_gallery_1002_692_1282858.jpg

 

Droga Frompol – Biłgoraj. Las

Auto czka 2 razy i zaczyna zwalniać

-Marcin, co jest?
-To nie ja ! Coś klękło.

Zjeżdżamy na zatoczkę autobusową i zaczynamy diagnostykę. Brakuje paliwa, albo iskry… Na pierwszy ogień idą świece, cewka, pompa. Elektrycznie wygląda na ok, więc zaczynamy sprawdzać pompę. W końcu znajdujemy przyczynę awarii – spalony bezpiecznik. Jeden z 4, kawałek linki miedzianej w izolacji. Szukamy czegoś na zamianę, ale wszystkie nasze części i narzędzia mają dojechać w drugim Leone, jutro. W końcu znajdujemy wciśnięty w kieszeń drzwi wkrętak z próbówką na cieniutkim przewodzie. Po chwili dysponujemy już lichym zastępstwem bezpiecznika. Palce skrzyżowane i odpalamy  - Leone żyje ! Przez jakieś 20 sekund… Potem zadymia lekko spod maski i znów odmawia posłuszeństwa. Przewód okazał się za cienki. Stoimy przez cholerny kawałek miedzi, ale w zasięgu wzroku nie ma nic, co mogłoby nam pomóc. Najbliższa cywilizacja – według znaku niecały kilometr dalej jest zajazd z pstrągami. To te pstrągi z SKP! Niestety jest po 19 i szansa, że ktoś nam pomoże jest raczej niewielka. Uzbrojony w multitoola zaczynam oglądać podświetlane znaki aktywne na drodze. Powinny być zasilane tym, czego potrzebujemy. Jak na złość przewody pochowane co do centymetra. Marcin zrywa się z krawężnika i jak poparzony biegnie na tył auta. Po kilku sekundach ryczy zwycięsko niczym byk na rykowisku i wyciąga z jakiegoś,  umieszczonego chyba w kielichu schowka, przewody zapłonowe. Przysiągłbym, że sprawdziliśmy wszystkie te cholerne skrytki ! Bezpiecznik jest gotowy minutę później. Auto…nie działa. W końcu dłonie wrażliwe niczym u Kwinto wymacują niepracujący przekaźnik pompy paliwowej. Musiał polec razem z bezpiecznikiem. Próbujemy obejścia i podpięcia pompy „na krótko”, ale bez efektu. W końcu, lekko podłamani dzwonimy po lawetę. Ma być w ciągu godziny – dojeżdża po 4. Do Arłamowa docieramy w środku nocy, budząc część osób przy zrzucaniu auta.

med_gallery_1002_692_783782.jpg

 

Czwartek

Do Arłamowa dojechało nasze auto serwisowe ! Mamy narzędzia ! Mamy części ! Raj ! Wymieniamy przekaźniki pompy paliwowej (padły oba) i Plejadowóz znów jeździ. Turbo dalej nie chce pompować, a węże od chłodnicy są cholernie twarde, ale to już szczegóły.

Piątek

Pierwsza próba sportowa – pierwsze testy w terenie – pierwsze szybkie jeżdżenie Leone. Przybijamy  „żółwia” na szczęście i lecimy. Początek niczego sobie – wykręcamy najlepszy czas z 6 sekundami do następnego.

Na drugiej próbie oglądamy przejazdy innych załóg i mamy sporo czasu na planowanie. Prosta trasa, dwa okrążenia do zrobienia. Po pierwszym jestem pewien dobrego czasu, pół sekundy później rzeczywistość sprowadza mnie na ziemię. 

-Nie zwalniaj! Ogień!

-Iwan, coś pierdzielnęło ! On nie jedzie !

O dobrym czasie już możemy zapomnieć, ale może chociaż unikniemy taryfy. Silnik dławi się raz za razem i gaśnie 15m przed metą. Wyskakuję z auta.

-Pchamy!

-Gdzie? Pod górę?

-Damy radę !

Chwilę później już wiemy, że jednak nie damy. Spychamy auto z trasy i podnosimy maskę. Diagnoza zajmuje 20 sekund, naprawa minutę. Rura od dolotu spadła z kolektora – cholerny cybant ! Cała awaria usunięta i auto jest sprawne zanim druga załoga za nami ukończyła swój przejazd. Pytamy o możliwość powtórzenia próby, ale nic z tego. Zwycięstwa vs taryfy – 1:1

Próba sportowa nr 3 – Prosty podjazd po stoku góry -  tutaj z naszymi mniej niż 200Nm nie wygramy. Pytamy chłopaków przed nami o cyfry w ich Foresterze, ale słysząc 450 odpuszczamy dowiadywanie się u innych załóg. Na starcie solidnie przypalamy sprzęgło; skleja dopiero po kilku sekundach. W ¾ odcinka zaczyna się gruby wyryp, a my musimy wrócić do domu na kołach. Odpuszczamy. Na mecie mamy 8 czas.

Sprawdzamy płyny i ruszamy na 56km dojazdówkę. Na leśnych kamienistych drogach tył odpływa trochę zbyt nadsterownie. Prawdopodobnie któryś z tylnych zacisków nie odbija przegrzany – przejdzie. Kilkanaście kilometrów później Leone wpada w wibracje – mamy awarię i to zdecydowanie poważną w układzie napędowym. Zatrzymujemy się i zaczynamy kombinować. Z zewnątrz nie widać nic niepokojącego, ale przy próbie ruszenia silnik wygląda jakby miał wyskoczyć z poduszek. Coś go ewidentnie blokuje. Skrzynia? Dyfer? Spinamy centralny dyferencjał i próbujemy raz jeszcze. Jedynki nie mamy, ale z dwójki auto rusza. Przejeżdżamy tak kilka kilometrów, ale po wyjeździe na asfalt jest tylko gorzej. Stajemy. Frustracja – to jedyne słowo opisujące sytuację. Jutro pojedziemy, choćbyśmy mieli przekładać skrzynię, albo dyfer z drugiego Leone, ale dziś raczej nie mamy o czym myśleć. Stoimy naprzeciwko Plejadowozu i patrzymy w ciszy w jego smutne reflektory. Wygląda… dziwnie. W ułamku sekundy wiemy, co nie pasuje na tym obrazku. Przednie koła skręcone są lekko na zewnątrz. OBA na zewnątrz ! Rzucamy się do lewego przodu i ściągamy z felgi dekielek. Spod niego wypada nam na rękę nakrętka trzymająca piastę… Yyy.. ok.

-Iwan, potrzebujemy nasadowy 36 i to szybko!

Rozglądam się dookoła. Z jednej strony las, z drugiej kawałek pola z 3 namiotami na nim. Mieszkańcy namiotów już stoją w pobliżu i służą dobrą radą właściciela audi A4. Kluczy jakichkolwiek oczywiście nie posiadają. Biegnę 100m do domu właściciela pola. Drzwi otwiera mi jego żona:

-Mąż jest za domem. Może coś pomoże, bo jakieś tam klucze ma.

Jakieś. Jakie są szanse, że będzie miał nasadkę 36? Hmm..

Właściciel pola wysłuchuje mnie i prowadzi do garażu. Tym razem ja nie doceniłem mieszkańców Bieszczad. Kiedy podnosi drzwi garażowe moim oczom ukazuje się warsztat wyposażony we wszystko co do szczęścia potrzebne z tokarką, migomatem i wiertarką stołową włącznie. Dostaję do ręki walizkę z nasadkami do rozmiaru 50 i biegnę do auta. Mój dobroczyńca pojawia się tam dłuższą chwilę później (on nie biegł;) ), z drugim kompletem kluczy w mniejszych rozmiarach, w ręku.

Próbujemy złożyć całość do kupy, ale frez na półosi mocno oberwał i nawet nabijanie piasty młotkiem nie pomaga. Kolejne minuty uciekają, a my szlifujemy półoś ze stali maszynowej jakimś kawałkiem przypadkowego pilnika. W końcu przywracamy stan niemal fabryczny i udaje się elegancko poskładać piastę z łożyskiem. Dziękujemy w pośpiechu właścicielowi pola, oraz obozującym na nim, za pomoc i ruszamy gonić stracony czas.

Wjazd na następną próbę usytuowany jest po kilkusetmetrowym spadaniu asfaltem. Marcin wciska zawczasu hamulec, ale auto nawet tego nie zauważa. Mój kierowca używając chyba 5 rąk (a był to początek tego, co miało go w czasie zlotu czekać, ale nie uprzedzajmy faktów) hamuje biegami i ręcznym (w Leone na przednią oś) zatrzymując nas jakieś 200m na zjazdem. Zawracamy i tym razem udaje się wjechać w bramę. Rzucamy się pod auto akurat, żeby zobaczyć jak resztki płynu hamulcowego ściekają z urwanego przewodu hamulcowego. Prawy tył – jednak nie odbił, a zacisk trzymał tak długo, aż oberwał całe jarzmo. Później, swobodnie kręcąc się z kołem, spowodował zerwanie przewodu. Hamulce nie działają kompletnie, a kolejne auta z terenowej mijają nas ruszając już na następny odcinek. W tym miejscu również chyba przewidziany był obiad, ale nie sprawdzaliśmy tego zbyt wnikliwie. W serwisowym Leone mamy olej, płyn chłodniczy, do wspomagania, nawet spryskiwaczy, ale nie litr hamulcowego. Rzucam się szukać chłopaków z serwisu, kiedy Marcin wraz z tatą zaklepują kombinerkami sztywny przewód, żeby powstrzymać wyciek. Jest ponad 30 stopni i cały czas pod górę. Płuca dosłownie płoną już po 200 metrach. A podobno to kierowca jest fizycznym, a pilot umysłowym ;) W końcu odnajduję chłopaków z serwisu na samym końcu tego cholernego obiektu. Rzucają się do pomocy i chwilę później mam w ręku 2l płynu z ich prywatnych zapasów ! DZIĘKI ! JESTEŚCIE WIELCY ! Teraz znów sprint, tym razem do wozu.

med_gallery_1002_692_1386258.jpg

 

Zalewamy układ płynem i trochę odpowietrzamy, ale zagnieciony przewód i tak puszcza, więc hamulców po prostu nie będzie i tyle. Walimy na próbę, bo i tak jesteśmy spóźnieni. Przed startem kolejka kilkudziesięciu aut. Turystyczno – terenowa jedzie tę samą trasę. Biegnę, znów pod górę. Tym razem jest jeszcze bardziej stromo. 50 metrów i wracam do samochodu.

-Pieprzę to ! Wal na górę lewą stroną !

Dojeżdżamy w pobliże startu prowadzeni na wszelki wypadek rozwścieczonym wzrokiem kierowców z tur-ter. Łapiąc jeszcze oddech po biegach tłumaczę obsłudze PKC, że jesteśmy z zakończonej już terenowej. Godzą się nas wpuścić i zmierzyć czas.

-Dobra Iwan lecimy, najwyżej będziemy hamować na Flinstona

-Nie przepałuj. Na tych spadkach bez hebla i tak nie zawalczymy.

Marcin znów wyciąga swoje 5 rąk – kręci kierownicą (a w 30 letnim Leone krótki magiel raczej nie występował ;) ), zmienia biegi, ba hamuje nimi, a dodatkowo ciągnie ręczny (przypominam – przednia oś) na hamowaniach i odpuszcza po nich. Resztki hamulców pojawiają się po 4-5 naciśnięciu pedała. Nogi chodzą non stop. Walter Rohrl w Portugali z 1985 ? Dawać go ! Mój kierowca był wtedy szybszy. Próbę kończymy z 5. czasem.  

-Lecimy na dół i na następną próbę, czy według książki?

-Według ksiązki.

Decyzji o swojej uczciwości pożałowaliśmy kilka minut później. Brak możliwości wycofania, ogrodzenie z prawej i z lewej strony i 3 metry do naszej dyspozycji po środku. 3 metrowy pas opadającej wściekle w dół, wysuszonej na kamień gliny. Cholernie skoleinowanej gliny. Jeśli wpadniemy z którąś z tych kolein jadąc wolno zawiśniemy na amen. Jeśli wpadniemy jadąc szybko będziemy liczyć rolki po przestrzeleniu ogrodzenia. Możemy tylko trzymać odbijającą się od odcinki jedynkę i modlić zjeżdżając kolejne metry. Dla mnie osobiście był to najmocniejszy punk Plejad który sprawił, że moje  szorty zafalowały.

W drodze na kolejny odcinek wsparliśmy się również 8 litrami benzyny ściągniętymi z auta serwisowego, przed filtrem paliwa. Wydaje się, że zaciśnięty zacisk z tyłu popsuł nam nieco ekonomię.

Dojazdówka przebiega spokojnie, nie licząc klaksonu, który na wybojach po prostu odpada od kierownicy. I dobrze – po co komu ten kawałek plastiku ? Redukcja masy !

Na PKC przed próbą nr 5 jesteśmy przed czasem, według obsługi punktu. Moim zdaniem mamy grube spóźnienie, ale nie będę dyskutował z taką opinią.

Próba prawie do końca idzie przyzwoicie, jeśli można tak nazwać jazdę bez hamulców. Na ostatnim zjeździe przestrzeliwujemy zakręt w taśmę. Tracimy kilka sekund na cofanie i dzida przez ostatni nawrót do mety. Na nawrocie auto wyskakuje w powietrze, za to prawe tylne koło wynajduje jakąś dziurę… Zatrzymujemy się na mecie z 8. czasem i uczuciem, że coś z Plejadowozem jest cholernie nie w porządku. Kubicowskie szczęście – nikt inny z jadących tam nie oberwał. Oglądamy tylny zawias i dotychczas żółtą sprężynę, którą przed chwilą koło obrało z farby do metalu. Amortyzator wygląda dramatycznie – krzywa sztyca i skrzywione mocowanie. Morale spada nam momentalnie. Tego elementu nie przełożymy nawet z serwisowego Leone, które siedzi na lekkiej glebie. Przed oczami staje nam Colin prostujący wahacz tłukąc w niego kamieniami. Pieprzyć to ! Musi się udać !

med_gallery_1002_692_690550.jpg

 

Ściągamy amor ze sprężyną z auta i biegniemy na górę trasy, gdzie znajduje się stalowa konstrukcja. Szukamy otworu w kątownikach, w którym moglibyśmy zablokować amortyzator do prostowania. Większy problem pojawia się z mocowaniem, ale opuszczając samochód na lewarku dostajemy całkiem niezłą prasę. Po 20 minutach ruszamy w dalszą drogę. Plejadowóz jedzie, ale każdy wybój powoduje, że serce podchodzi nam do gardła. Mamy świadomość, jak licha jest trwałość naszego rozwiązania. Przed skrętem na bród przez San, w Myczkowcach amortyzator nie wytrzymuje. Tym razem nie ma zwątpienia – musimy dojechać. Prostujemy amortyzator o słup energetyczny, ale brak nam wiary, że dojedziemy w ten sposób do końca dnia.

-Trzeba szukać spawarki – stwierdza na głos coś oczywistego Marcin.

Rozglądamy się dookoła – same wiejskie domki z ogródkiem, zamieszkane przez starszych ludzi. Bez szans. Najmniejszych.

-Idę

Marcin dalej kombinuje z mocowaniem, a ja typuję gdzie zacząć poszukiwania. Na pierwszy ogień biorę dziadka koszącego trawę, ale dostępu na posesję broni dorodny i agresywny pekińczyk. Może chociaż gość coś podpowie ? Musi być tu jakiś mechanik. W końcu pan zauważa moją skromną osobę machającą przed bramą i wysłuchuje mnie cierpliwie.

-Spawarka….hm….

-No tak. Może pan kojarzy kogoś…

-No tak, no tak….spawarka…. No dobrze. To dawaj pan to.

-Pan ma spawarkę?

-Toć mówię przecież dawaj pan !

Biegnę po Marcina i razem z jego tatą wracamy do naszego, jak się okaże dobroczyńcy. Pan nie tylko ma spawarkę (a w zasadzie 2), ale zawodowo zajmował się spawaniem. Z kawałka stalowego ceownika przygotowujemy konstrukcję zbliżoną do tej z dakarowego Touarega. Minuty uciekają jedna po drugiej, ale wiemy, że tutaj są tylko dwie opcje – zrobimy to dobrze, albo znów za chwilę staniemy. W końcu gotowe ! Rzucamy się do auta i składamy graty w jakimś niesamowitym tempie. Jeszcze tylko solidny uścisk dłoni pana od spawarki, jakieś rozliczenie i gonimy dalej!

med_gallery_1002_692_449189.jpg

 

400 metrów dalej przejeżdżamy przez San. Zawias pracuje bez zastrzeżeń. We wstecznym lusterku widzimy jak nasze serwisowe Leone przejeżdża ¾ brodu, po czym dławi się i staje w miejscu.

-***** *** ! Przecież tam jest stożek i customowy dolot ! Nabrał wody !
-Pchamy !

W całym tym bałaganie skupiliśmy się tylko na Plejadowozie, nie myśląc o ograniczeniach drugiego samochodu.

Marcin cofa w rzekę, a ja podpinam pas do holowania. Ciągniemy za sobą nieprzytomnego bliźniaka, aż wyjeżdżamy w suchsze miejsce i tam robimy szybki serwis.

W cylindrach jest woda, ale wiele więcej raczej się nie stało. Wykręcamy świece i kręcimy rozrusznikiem, żeby wylać wodę z silnika. Jeszcze tylko przetarcie przewodów zapłonowych i kopułki rozdzielacza i składamy. W 10 minut samochód jest gotowy do jazdy.

Dojeżdżamy na następny punkt w książce drogowej. Prób sportowych już dziś nie ma, ale musimy ukończyć zadania, zanim obsługa odjedzie z punktów. Na peron stacji kolejowej wbiegam zastając tam ekipę medialną popijającą piwo z lokalnego browaru. Nie mają pojęcia jak bardzo im zazdroszczę.

-Jesteśmy spóźnieni. Puścicie nas jeszcze? – pytam obsługę punktu

-Jasne. Musimy tylko obrócić drezynę.

Jako wzmocnienie załogi dostaję przypadkową rodzinę. Mama z trójką dzieci siada z tyłu, a tata, w sumie  niewiele starszy ode mnie na sąsiednim siedzisku „napędowym”. Chyba spodziewali się rekreacyjnej wycieczki – błąd. Szybko uświadamiam mojego przypadkowego towarzysza, że ma włączyć turbo i pedałować, jakby od tego zależało jego życie. Muszę przyznać, że naprawdę się starał. Po drodze okazuje się, że pan też jest „samochodowy” i posiada m.in. volvo amazon – od razu było wiadomo – swój chłop !

Dojeżdżamy do browaru, gdzie już czeka Marcin.

-Co z autem?

-Wszystko ok. Jedzie.

Żegnam się z moimi nowymi znajomymi i biegniemy do browaru. To już koniec pędzenia na dziś. Browar okazuje się prawdziwą żyłą płynnego złota. Mimo wszystko, jesteśmy gdzie jesteśmy i dojechaliśmy tu na kołach. Do bazy zlotu wracamy jako ostatni. Szczęśliwi.

med_gallery_1002_692_1083926.jpg

 

Sobota

Kolejny dzień zaczynamy od sprawdzenia auta i uzupełniamy płyn hamulcowy. Węże od chłodnicy twarde. Pierwsza dojazdówka nie wygląda na zbyt trudną, ale nauczyliśmy się już, że należy zachować czujność. I słusznie. Przejeżdżamy z hotelu 700m na lądowisko, gdzie Plejadowóz przestaje pracować. Tym razem reakcja jest spokojna i sprawna, nie mniej niż w pit stopie F1. Po 2 minutach mamy zidentyfikowaną awarię przekaźnika pompy paliwowej, po 3 jesteśmy gotowi do jazdy. Przy okazji mocujemy ułamane pióro wycieraczki na trytytki. Dojedzie już tak do domu, sprawdzając się doskonale.

med_gallery_1002_692_850217.jpg

 

Trasa próby nr 6 świetna. Techniczna i wymagająca myślenia, ale pozwala też zaszaleć, co pokazali np. chłopaki z 214 (pozdro!). Problem tylko w tym, że wymaga też hamulców, których nie mamy. Przez moment jestem pewien, że przepałowaliśmy, ale Marcin jakimś cudem trafia z hamowaniem w punkt. Hamowaniem silnikiem, ręcznym i jakimś dramatycznym pompowaniem pedału. Na metę wjeżdżamy z czwartym czasem.

Na dojazdówce doganiamy traktor ciągnący przyczepę z drewnem. Zadziwiająco głośny.

-To on czy my?

-Nie no…on

Traktor wyprzedzony, ale dźwięk pozostał. To jednak my. Od wibracji poluzowała się obejma łącząca wydech z końcową puszką. Wreszcie mamy przelot i subaru brzmi jak brzmieć powinno. Marcin najpierw trochę wybrzydza, ale potem stopniowo przekonuje się do nowego układu ;)

Po drodze przystajemy jeszcze na chwilę, ze względu na dźwięki zawieszenia na prawym, przednim kole. Kocyk, szybka inspekcja i po 5 minutach dociągamy poluzowaną od wstrząsów nakrętkę na drążku reakcyjnym. W międzyczasie mija nas załoga  224 i jak zwykle proponuje pomoc. Już się zwijamy więc dziękujemy naszym, na marginesie największym konkurentom, stanowiącym punkt odniesienia. Jazda z nimi, załoga po załodze i walka na odcinkach była prawdziwą przyjemnością.

med_gallery_1002_692_345087.jpg

 

Ponad 45km dojazdówki, to niemało. Tym razem Marcin zachował czujność godną ważki. W pewnym momencie po prostu zjechał na pobocze.

-Hebel tył nam trzyma znowu.

Mamy tylko jeden, więc przynajmniej nie musimy się zastanawiać który to ;) Podniesiemy auto i spróbujemy go  rozruszać kręcąc kołem i tłukąc w zacisk. Auto w górę i chwytam za felgę. Przez sekundę głowa analizuje to co widzą oczy, kiedy zacisk kręci się wraz z kołem.

-Znowu jarzmo ! – Krzyczę do Marcina. Zacisk kręci się wraz z tarczą.

Dziś jesteśmy lepiej przygotowani sprzętowo, więc szybko zrzucamy koło i piastę. Mijają nas chłopaki z serwisu proponując pomoc, ale wiemy już co i jak – potrzeba nam tylko kilka minut pracy.

-Ciekawe co teraz sobie myślą – śmiejemy się. – Pewnie już idzie info, że Leone znowu stoi!

-Przynajmniej nie zawracamy im gitary bez potrzeby :P

Tym razem sytuacja nie jest zła. Przewód miękki ledwie się pokaleczył i nie puszcza płynu. Znajdujemy 2 płaskie kamienie, które wciskamy między klocki i całość solidnie oklejamy taśmą izolacyjną. Na koniec zacisk ląduje podczepiony na trytytki pod amortyzatorem. W 20 minut od zatrzymania ruszamy w dalszą drogę. Udało nam się tym razem nie stracić przewodu, ale zostajemy już tylko z dwoma przednimi i solidnie zapowietrzonymi zaciskami. Pot płynie po plecach, ale uśmiechy nie schodzą nam z twarzy.

Stoimy na PS7 i oglądamy przejeżdżające załogi. Próba nie porwała nas za bardzo – mało techniczna, a jedyne miejsce, gdzie można mało zyskać i wiele stracić to hamowanie na śliskiej trawie. Tiaaaa….Hamowanie. Próbę kończymy z 8. czasem. Przednie klocki powoli stają się wspomnieniem.

PS8 – mimo potrzeby regularnych zatrzymań próba dużo ciekawsza. No i tutaj pilot ma przynajmniej co robić ;) Marcin po raz kolejny mnoży ilość swoich rąk kierując, hamując i zmieniając biegi jednocześnie. Standardowa procedura powtarza się raz za razem: ustawić auto, zaciągnąć ręczny, hamować biegami, odpuścić ręczny, równocześnie cały czas pompując pedał hamulca. Wjeżdżamy na metę z uśmiechami od ucha do ucha. To było coś ! Bez hamulców !

Próbę zaliczamy z drugim czasem.

Oglądamy jeszcze przejazd Maćka z żoną i lecimy dalej.

Na próbę numer 9 dojeżdżamy wściekli po katującej auto dojazdówce przez betonowe płyty. Znów straciliśmy gdzieś trochę czasu i trafiamy na PKC za peletonem. Na trasie są 2 miejsca gdzie można zyskać jazdą blisko drzew , tylko trzeba do tego czuć auto. To nasza szansa ! Marcin manualnie wzbija się na poziom poza jakimikolwiek wyobrażeniami ! Kręta, trudna trasa to to, czego nam potrzeba ! Wykręcamy drugi czas i….przestrzeliwujemy metę o metr. Zabrakło hebla. Żal  i złość aż kipią nam w środku. Mimo, że Maciek z 224 był tu szybszy, uważam tę próbę za naszą najlepszą. Pozostaje ruszać dalej. To je rally.

med_gallery_1002_692_913401.jpg

 

Na próbę „Wyciąg” wjeżdżamy nadal nie nadrobiwszy straty do kolumny. Pan z PKC jest wyraźnie wściekły, że ktoś pojawia się tak późno. Próbujemy wytłumaczyć mu nasze przypadłości, ale bezskutecznie – zniszczyliśmy mu dzień i już. W połączeniu z naszymi jeszcze niemrawymi humorami po ostatniej mecie, chcemy po prostu przejechać to i lecieć na kolejny odcinek. Dodatkowo taka krótka próba na rozpędzenie pod górę promuje technikę ale auta, a nie jazdy. Kończymy z ósmym czasem. Staramy się nie myśleć o regularnie wyrzucanym spod korka płynie chłodniczym, po ostrzejszym przyciśnięciu.

PS10 – też wyciąg, ale zupełnie inny. Dłuuuugi, trudniejszy biegowo (jeszcze jedynka, czy już dwójka?) i z zagotowanym foresterem stojącym w 1/3 trasy. Nie wróży to za dobrze. I dlatego trasa podoba nam się z automatu. Decyzja – wszystko na jedynce i odcinka cały czas. Byle tylko dał radę… Głaszczemy Leone po masce i obaj w myślach błagamy je o kolejny wysiłek.

3…2…1…Start !

Marcin drze na jedynce zgodnie z planem. Trasa to 2 ślady opon na stoku. Nagle ślady rozjeżdżają się w 2 strony. Lewy, czy prawy? Prawy ! Marcin jedzie lewym.

-Źle ! Prawym !

-Nie, dobrze  jest !

-Co Ty….

Po prawej przemyka nam hopa na około 70cm wysoka,. Gdybyśmy jechali prawym śladem pewnie tutaj zostawilibyśmy definitywnie zawias. Leone wrzeszczy z całych sił pozbawionym tłumika wydechem. Soczyste „rooooarrr” niesie się po całym stoku. Boże, jak obłędnie to musi z boku wyglądać… Chwilowe wypłaszczenie i zmiana planów.

-Dwója !

Marcin zapina drugi bieg i przez ułamek sekundy wisimy w niepewności – da radę, czy turbo siądzie i właśnie straciliśmy szanse na dobry wynik? Plejadowóz rwie do przodu bez zająknięcia. To je rally ! Zatrzymujemy się na mecie w kłębach pary spod maski. Chłopak mierzący czas dopada do nas jąkając się z podniecenia. Jego uśmiech jest chyba tak wielki jak nasze.

-Macie pierwszy czas !

4 sekundy na minutowej próbie do drugiej załogi !

-Chłopie wóz nam się gotuje!

-Już, już! – odbieramy kartę i ruszamy na dół.

Musimy jechać, aby wystudzić auto, ale równocześnie nie możemy jechać w dół nie mając hamulców. Koniec końców trawersujemy przez jakiś czas po stoku aby spowolnić zjazd. Udaje się nam dotrzeć do podnóża w całości.

PS11 – ostatnia próba na zlocie, czyli PS6 w drugą stronę. Wiemy co i jak, znamy też ograniczenia sprzętowe ;) Przed przejazdem prosimy chłopaków z serwisu o przestawieniu outbacka stojącego na wprost jednego ze zjazdów. Chyba traktują to jako żart, ale nam bez hamulców naprawdę grozi, że możemy wbić się w jego boczne drzwi. Ostatnia próba – kibicuje Dyrekcja i część załóg z czuba terenowej, z którymi z racji pozycji na końcu stawki nie mogliśmy widywać się na odcinkach. Jedziemy bez finezji, trochę siłowo. Szósty czas.

Jeszcze 800m dojazdówki do hotelu i kończymy Zlot Plejad w 32 letnim kombiaku przebudowanym na podjeździe pod domem. Ostatecznie klasyfikujemy się na 6. miejscu. Pozostaje trochę niedosytu i „co by było gdyby”, ale przecież nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa!  :D 

med_gallery_1002_692_2427604.jpg

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

 

Po dłuższym czasie zebrałem się w sobie, żeby opisać nasze tegoroczne doświadczenia z Plejad.

Świetnie to jest napisane!

 

 

Rzeczywiście ... co Was widziałam na trasie to ... w trakcie serwisu ... szacunek :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...