W zeszły weekend byłem u znajomego w UK. Zrobiliśmy kilkaset kilometrów BMW 520d z 2011 roku. Nie byłem kierowca, ale rzeczywiście wyglądało na to ze auto fajnie się prowadzi - zwłaszcza ze jeździliśmy w 5 osób i przejechaliśmy z 200 rond. Ale jeżeli to jest ta legendarna jakość premium to nas wszystkich ogarnął śmiech (w tym
nasze żony, które pierwszy raz miały okazje jechać BMW i one również od razu zwróciły uwagę na tandetne materiały). Skóra na fotelach w miarę Ok, ale jakość plastików, ich wygląd to prawdziwy dramat. Jedyna rzecz premium dla mnie jako pasażera to była ilość miejsca nad głowa (naprawdę duuuzo) i szerokość na tylnej kanapie. Cała reszta (poza trzeszczeniem i szmatka ) niewiele lepsza niż w FXT, natomiast 308 w wersji GTI bije BMW na głowę. Naprawdę każdy z nas był mocno rozczarowany. Dopiero na koniec przejechaliśmy się Mesiem E350 coupé (nie pamietam rocznika) i tam dopiero materiały były premium.
A wracając do meritum sprawy zawsze
mnie zastanawiało marudzenie na turbodziure. Rozumiem, ze w wolnossący silniku w mocy 150-200 koni moc macie od samego spodu i tak jak @Ayu zasugerował nie nigdy nie robicie redukcji? Przecież w każdym normalnym aucie (bez CVT) w ramach przyspieszania trzeba uwzględnić redukcje. Nie wspominając o zaladowaniu samochodu pasażerami. Jeden z moich pracowników jeździ Toyota 1.6 132 KM. To NIE jedzie bez kręcenia powyżej 4000.
Druga rzecz, która mnie zastanawia fo czy wymiana turbo jest aż tak droga? Może żyje w ciemnościach niewiedzy, ale wydaje mi się ze jest to do ogarnięcia za 2000 zł (nie mówię o nowych autach, bo one są na gwarancji). Jeśli niewiele się pomyliłem, a turbo starczy lekko na 100.000 to czy jest sens się tak bardzo spuszczać nad przesadna dbałością o jego żywotność?