We Wrocławiu niedawno otworzono wypożyczalnię samochodów elektrycznych, w promocyjnej cenie 50 groszy/minutę jazdy, więc wziąłem z ciekawości na niecałe dwie godziny Nissana Leafa - ot tak, żeby posmakować tej nowoczesnej motoryzacji i poczuć na własnej skórze. Jakieś 25 lat temu jeździłem już w Chorzowie Melexem, ale sami rozumiecie...
Odczucia: środek to dla mnie jakościowa padaczka, w porównaniu do mojego kilkunastoletniego Outbacka, w tym rozumieniu, że mnóstwo plastiku i to twardego, ale tak zapewne większość nowych tanich aut wygląda. W zeszłym roku przyjaciółka miała z wypożyczalni nówkę Aygo i tam było jeszcze dramatyczniej - nawet drzwi miały twarde, plastikowe boczki. No ale przejdę do istotnych rzeczy, bo to, co najciekawsze w tym Nissanie to jego silnik przecież. Tutaj odczucia bardzo pozytywne, a pierwsze, co uderza, to cisza po "odpaleniu". Skrzynia automatyczna, chyba bezstopniowa; aż tak nie wnikałem, a nie pamiętam, żeby biegi zmieniała. Dobra, przełączam na D i ruszam - o kurde, dziwne uczucie - samochód reaguje na gaz momentalnie, lekko wgniatając w plecy, a słychać jedynie dźwięk toczących się opon. Wjeżdżam na obwodnicę Wrocławia, pedał w podłogę i rozpędzam się szybciutko do 160 kilometrów na godzinę, po czym licznik ani drgnie - elektroniczna blokada. Zjeżdżam koło stadionu, kierując się w stronę Leśnicy. Tam spod świateł szybki start i to naprawdę daję frajdę - ten moment dostępny od ręki, bez kręcenia i ryków silnika. Do tego dochodzą specyficzne, nazwę je "elektryczno-mechaniczne" dźwięki, które nasuwały mi skojarzenia z wyścigu podów z Gwiezdnych Wojen, szczególnie podczas hamowania, gdy uaktywnia się system odzyskiwania energii (KERS, czy cuś). No właśnie - to też jest fajny bajer - miałem jeszcze 99 kilometrów zasięgu, spokojnie dojechałem do świateł, lekko hamując, a tu pyk i już 102 wyskoczyło. Przemierzając miejskie ulice spokojnym trybem, jest to naprawdę ekonomiczne, a do tego przy ekojeździe pomału na ekranie pokazuje nam się choinka (przynajmniej ja to tak zrozumiałem) - ot taki bajer dodatkowy.
Podsumowując krótko - gdybym codziennie miał gnić w korkach Wrocławia, Warszawy, Poznania, czy Krakowa i do tego było by mnie stać, byłbym skłonny taki samochód kupić - koszt ładowania w porównaniu do spalania paliwa jest żaden, niska awaryjność silnika elektrycznego jest bezdyskusyjna, serwis szczątkowy, a spod świateł, jeśli ktoś ma fantazję, w 90% przypadków byłby i tak pierwszy.
A coś jeszcze - myślę, że moc tego wypożyczonego auta jest celowo ograniczona, na rzecz dłuższej eksploatacji i w pełnym trybie kopa ma jeszcze większego.
Polecam każdemu wypożyczyć choćby na kwadrans - koszt właściwie żaden, a przeżycie warte tych kilku złotych.
Dla mnie to jest przyszłość motoryzacji. To lub woda/wodór.