Nie wiedziałem, gdzie to opisać... chyba jednak ten wątek jest najbardziej stosowny.
Wczoraj. Miasto. Stoimy na czerwonym na głównej, dwupasmowej, przelotowej ulicy. To znaczy - ja, a przede mną blondynka w Oplu. Ze sto metrów przed nami z podrzędnej uliczki z lewej strony wypełza zamiatarka. Jak to zamiatarka... błyska, huczy, zamiata... i pomału pełznie.
Zapala się dla nas zielone. Zamiatarka już wypełzła na naszą ulicę i teraz zsuwa się z lewego pasa na prawy. Błyskając, hucząc i zamiatając.
Blondynka w Oplu rusza i jedzie. Ogniem. W prawo od zamiatarki. Ja trzymam jakieś 50 na godzinę i patrzę, jak zamiatarka się zsuwa w prawo i zsuwa... Po lewej stronie zamiatarki mam już prawie wolny pas. Blondynka jedzie już kołami po poboczu, ale nie odpuszcza. Przecież to jest JEJ pas, a ona jest KOBIETĄ, więc faceci w zamiatarce powinni jej ustąpić, nie? Chyba są dżentelmenami...?
Nie byli.
Tylko Opla żal. Co biedne autko było winne...?