To jak się podobało, to jeszcze jedno z serii - zez dedykacją dla WRC-fana
Bajka o Czerwonym Kapturku.
Gryps Wilka do znajomych na wolności.
Słonecznym rankiem wybrałem się na spacer po lesie. Pogwizdując wesoło przemierzałem właśnie niewielką polanę, gdy nagle zza krzaka wyskoczyła znana kłusowniczka Czerwony Kapturek.
- Aaa! Mam cię, Wilku, stary capie - wykrzyknęła uradowana mierząc do mnie ze sztucera - Ręce do góry, ogon pod siebie! - zażądała.
Wykonałem rozkaz i na wszelki wypadek poinformowałem:
- Podniosłem łapy, schowałem ogon, nie wykonuję żadnych gwałtownych ruchów i nie mam przy sobie broni.
- Twoje szczęście, inaczej już dawno bym do ciebie wygarnęła - powiedziała dziewczynka poprawiając okulary na nosie - Czy możesz przesunąć się trochę w prawo? - spytała.
- Niby po co?
- Chciałabym mieć cię na muszce.
Usłużnie, jak na gentlemana mającego do czynienia z kobietą przystało, zrobiłem krok w prawo.
- Nie tak, tak jeszcze gorzej, chodziło mi o moje prawo.
- Teraz dobrze? - zapytałem przesuwając się o dwa kroki w lewo.
Przyłożyła oko do celownika optycznego i uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- W porządku, twój łeb mam teraz na muszce - orzekła.
- Łatwiej byłoby po prostu przesunąć lufę - poinstruowałem fachowo.
- Wiem, ale nie mogę, bo zaczepiłam cynglem o gałąź.
- Oooo, to bardzo niebezpieczne, fuzja może wystrzelić! - przeraziłem się.
- Niebezpieczne dla kogo: dla mnie czy dla ciebie? - Czerwony Kapturek przechylił się do przodu.
- Ostrożnie, nie ruszaj się! - zaskomlałem.
- No, no, nie pozwalaj sobie, ty leśny zbóju... To ty się nie ruszaj, bo wygarnę! Co tam niesiesz w koszyku? No, gadaj!
- Ot, trochę łakoci dla chorej babuni - wyjaśniłem - i flaszeczkę wina.
- Flaszeczkę?! - była mile zaskoczona. - Dawaj to prędzej!
Podałem jej koszyk. Wprawnym uderzeniem dna butelki o kolano wybiła korek i spróbowała zawartości.
- Niezłe, nie masz tego więcej?
Bezradnie rozłożyłem łapy.
- Szkoda, w takim razie będę musiała cię trzepnąć - powiedziała opychając się słodyczami z koszyka.
- Zaczekaj chwilkę - zaskomlałem - przypomniałem sobie o czymś bardzo ważnym. Mam w piwnicy jeszcze parę butelek tego dobrego wina, mógłbym cię zaprosić...
- Trzeba było od razu tak mówić - lico Czerwonego Kapturka rozjaśnił promienny uśmiech.
Poszturchiwany lufą sztucera w plecy poprowadziłem Czerwonego Kapturka do piwnicy. Nie będę ukrywał, pociągnęliśmy sobie kapkę. Potem śpiewając wesołe piosenki ruszyliśmy w las. Właściwie sam nie wiem skąd na naszej drodze wziął się niedźwiedź. Nie pamiętam dokładnie jak to było, ale zdaje się, że coś tam mu się nie podobało...
Niedźwiedź jeszcze dyszał, gdy Kapturek zostawił go na drodze.
Ponieważ dziewczynka często traciła równowagę wziąłem od niej broń.
No i właśnie wtedy spotkaliśmy gajowego. Ku memu zaskoczeniu przewrotny bachor, Czerwony Kapturek, padł przed gajowym na kolana i ze łzami w oczach błagał o ratunek:
- To ten stary potwór uprowadził mnie, biedną sierotę, w las - płakała wskazując mnie paluchem.
Roześmiałem się, gdyż był to czysty nonsens. Ja, spokojny, zacny Wilk, kidnaperem?!
- Ależ, panie gajowy, to akurat wszystko było na odwrót - zarechotałem. - To jej broń.
Gajowy nie był w tak dobrym nastroju jak ja i nie udzielił mu się mój śmiech. Spojrzał tylko wymownie i wziął mnie na muszkę.
Dwa lata za nielegalne posiadanie broni, cztery za uprowadzenie i demoralizację nieletniej oraz rok za niedźwiedzia, który na rozprawie zaparł się, że malutka słabiutka dziewczynka dała mu taki wycisk.
Razem siedem lat ogrodu zoologicznego.
Znowu będę musiał oglądać te potworne dzieciaki przez taki szmat czasu!