Czołem!
Tu nie tyle chodzi o porównanie, co o zasadę. Ona jest wspólna dla współczesnych silników... Pamiętam dyskusję na moim wydziale PW pomiędzy dwoma profesorami podczas ćwiczeń z silników (a może jeden z tych Panów był wówczas jeszcze "tylko" doktorem?...) czy rozgrzewać, czy nie. Dyskusja była zacięta, ale koniec końców stanęło na tym, że NIE. Lata temu: gdy były jeszcze inne dokładności wykonania, inne materiały, inne środki smarne - tak. Czy silnik M20 trzeba było rozgrzewać? Oczywiście! A współczesny? A w życiu!
Czy to duży turbodiesel, czy mały, czy również silnik z ZI. Wszystko jedno! Dzisiejsze środki smarne GWARANTUJĄ odpowiednie parametry pracy w niskich temperaturach, a celem ćwiczenia jest SKRÓCENIE do minimum okresu pracy w niekorzystnych dla układu napędowego warunkach, CZYLI właśnie w niskiej temperaturze! Dlatego "odpalamy i ruszamy" pod jednym warunkiem: spokojnie do momentu osiągnięcia odpowiedniej temperatury przynajmniej przez płyn chłodzący. Olej dalej będzie wciąż niewystarczająco rozgrzany, ale zawsze coś.
Czy czas rozgrzewania współczesnego diesla na biegu jałowym jest krótszy niż pod lekkim i ROZSĄDNYM obciążeniem? Nie jest. Niektórych silników w niskich temperaturach w ogóle nie da się rozgrzać (świadczy to przy okazji o wysokiej sprawności jednostki napędowej - ciepło, które jest wypromieniowane na zewnątrz to nic innego jak straty - para, która poszła w gwizdek). Aby wskazówka temperatury cieczy odkleiła się leniwie od położenia minimalnego, musi się pojawić obciążenie. Przypominam wciąż, że mówimy o kwestii rozgrzania również reszty układu napędowego (skrzynia biegów, most...).
Jestem o tym święcie przekonany, powtarzam "wiarę", którą otrzymałem od znacznie mądrzejszych od siebie
Zdrówka!
Luke