Tak na szybko, Belize można podzielić na dwie dość różne części:
1. Przybrzeżne wyspy na Morzu Karaibskim - tutaj wszystko wygląda dość typowo dla... wysp Morza Karaibskiego, tzn. jest dużo przyzwoitych hoteli, restauracji, sklepów dla turystów, no i oczywiście turystów, głównie Amerykanów (piszę na podstawie Caye Caulker). Z atrakcji: nurkowanie, oglądanie manatów i - jak ktoś lubi - plażowanie.
2. Nieco inaczej wygląda sytuacja w głębi lądu, gdzie można zwiedzać pozostałości po kulturze Majów. Publiczny transport zapewniają tylko autobusy w stylu amerykańskich "school busów" (tutaj dwa słowa na ich temat). Nie ma problemu z noclegami, bo w miejscach turystycznych jest dużo małych, rodzinnych hoteli ze schludnymi pokojami, ale jak ktoś jest przyzwyczajony do 5-gwiazdkowych kurortów, to się może zawieść. Z wyżywieniem też nie ma problemu, bo restauracji i lokalnych jadłodajni jest sporo, ale Sanepidu lepiej tam nie wysyłać ;-) Miejsca warte odwiedzenia to między innymi Altun Ha, Lamanai, Xunantunich czy jaskinia ATM (Actun Tunichil Muknal) z ludzkim szkieletem pokrytym kryształami.
Bardziej ode mnie doświadczeni turyści polecają najpierw zwiedzić zabytki Gwatemali i Meksyku, co oczywiście nie znaczy, że Belize jest nudne czy "słabe". Po prostu nie ma tu tych najbardziej znanych i poniekąd najważniejszych świątyń. Ale nie jest to też odkrywanie nieznanego. W pobliżu atrakcji turystycznych jest sporo lokalnych agencji organizujących wycieczki, więc nie trzeba wszystkiego planować z góry, czy tym bardziej jechać w zorganizowanej grupie.