aki001 Opublikowano 17 Sierpnia 2013 Udostępnij Opublikowano 17 Sierpnia 2013 Jest już podobny temat na forum, ale ponieważ dyskusja skończyła się na opisywaniu Polaków w klapkach i sandałach na wakacjach, pozwolę sobie założyć nowy, bo mam alergię na tego rodzaju dyskusje. Pomysł był taki, żeby ściągnąć samochód do Europy i przejechać się przepięknymi drogami południowej Francji. Plan nie wypalił, więc zamiast rozkoszować się frajdą jazdy, zrobiliśmy sobie wycieczkę objazdową po kilku krajach bez wyraźnego planu. Wypożyczone auto było całkiem wygodną alternatywą dla głośnego i ciasnego "estiaja", i ze 150 konnym, doładowanym silnikiem wcale nie kiepsko radziło sobie z francuskimi szlakami górskimi. Ale po kolei… Pierwszy stop w Niemczech. Norymberga była czystym przypadkiem - ot w połowie drogi między Warszawą a Saint Tropez. Chcieliśmy się zatrzymać na dłużej niż tylko noc, ale porażeni tradycyjną niemiecką gościnnością ruszyliśmy w drogę jeszcze szybciej niż przyjechaliśmy. Pierwsza niespodzianka na granicy w Szwajcarii koło Bazylei - kontrola paszportów (a jeszcze godzinę wcześniej robiliśmy sobie jaja, czy wszyscy paszporty wzięli). Oficer straży granicznej w niczym nie przypominał pograniczników z trzeciego świata, do których to jestem tak uprzedzony: po krótkiej wymianie zdań i zajrzeniu do wypchanego po brzegi bagażnika życzył nam udanych wakacji i z uśmiechem na ustach powiedział "welcome to Switzerland" i pozwolił jechać. Krótki lunch przed Genewą i tyle nam ze Szwajcarii wspomnień pozostało - do dzisiejszego celu podróży dotarliśmy późnym wieczorem, ale widoki były cały czas wspaniałe: Saint Gervais Les Bains: W uroczym hotelu (w którym znaleźliśmy miejsce dzień wcześniej na booking.com) przywitał nas łamaną polszczyzną właściciel (babcia Polka), wskazał super restaurację na wieczór i powiedział kilka słów o okolicy burząc stereotyp dumnego Francuza, który brzydzi się mówić w innym niż swoim języku. W restauracji to samo - chociaż nie było menu po angielsku, to zainteresowana kelnerka spędził kilka minut objaśniając nam szczegóły karty dań, wypowiadając każde zdanie dwukrotnie - po francusku i po angielsku, za każdym razem obserwując czy rozumiemy już w jej języku. Czerwone wino, cztery gatunki serów pieczone w zaimprowizowanym przenośnym grillu i wyśmienita atmosfera - pomimo padającego przelotnie deszczu - warto było! Chociaż ślimaków się jeść nie odważyłem… Kolejny dzień zaczęliśmy od próby zdobycia Mont Blanc kolejką dla turystów-leniwców. W sumie dobrze się złożyło, że pogoda pokrzyżowała nam plany wjazdu na górę - przy kasach dowiedzieliśmy się, że na górze jest +4 i leje deszcz i ostro wieje. Zrobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy w dalszą drogę. Zaczęliśmy od korka w tunelu pod Monte Bianco: W ciągu godziny byliśmy już po drugiej stronie i patrząc po mapie, zaoszczędziliśmy naprawdę sporo kilometrów nie jadąc na około - bądź co bądź - najwyższej góry w Europie. Ciekaw jestem jakie kolejki tam się tworzą w weekendy, bo przepustowość tego tunelu ze względu na ograniczenia prędkości i nakaz jazdy w odstępie co 150m sprawia, że w dzień powszedni z samego rana nawet musieliśmy czekać około 45 zanim w ogóle udało nam się tam wjechać. Późnym popołudniem dotarliśmy do włoskiego San Remo. Było gorąco, wilgotno, wszystkie samochody nagle zaczęły przypominać te, do których jestem przyzwyczajony w Arabii Saudyjskiej - były poobijane z każdej możliwej strony i zaparkowane jeden na drugim. I wszędzie skutery. Tłum, ścisk, wąskie uliczki, parkingi w jakiejś gigantycznej odległości od hotelu i dalekowschodni imigranci pracujący w obsłudze parkingu, nieumiejący poprawnie wytłumaczyć w jaki sposób obliczana jest opłata za parkowanie… Wszystko po włosku i francusku. Ale pizza w klimatycznej restauracji na wybrzeżu zrekompensowała wszystkie niedogodności (po 30 minutach czekania na stolik). Rano ruszyliśmy dalej. Mamma mija - pół dnia zajęło nam wydostanie się z San Remo. Momentami nawigacja prowadziła nas takimi dziurami, że nie byliśmy w stanie przejechać samochodem - chociaż droga była zupełnie normalną, ciasną jednią przeznaczoną dla aut o masie do 3.5t. Do tego niezliczona ilość tuneli, ciasnych przesmyków i przepięknych widoków: Monaco, Nicea, Cannes - tylko z lotu ptaka, bo chcieliśmy przed zmrokiem dojechać do Frejus, gdzie czekało na nas wynajęte mieszkanie - baza wypadowa na kolejne dni. We Frejus zaczęliśmy od smażenia się. Plażing nad super słonym Morzem Śródziemnym znajduje się na liście "to do" każdej szanującej się dziewczyny, więc tego dnia więcej atrakcji nie było - kobiety zadecydowały. Promenada wypełniona po brzegi, co ciekawe większość rejestracji samochodów parkujących przy plaży wskazywała, że to turyści: GB, D, NL, a nawet H, LV, LT i RO. Dopiero drugiego dnia, bladym świtem wybraliśmy się na objazd okolicy. I wtedy żałowałem, że STI stało pod domem. Popatrzcie sami: W miejsca takie, jak to (wysokość 2098mnpm patrząc po zapisach EXIF z tego zdjęcia), wjeżdża się samochodem i nikt nie płacze, że turyści zajeżdżą Alpy… Następnego dnia pojechaliśmy do Saint Tropez, tylko po to, żeby szybko stamtąd wyjechać - przereklamowana wioska rybacka, w której w niewielkiej przystani zaparkowało kilka mega luksusowych jachtów z czarno-zielono-czerwono-białymi flagami (poczułem się jak w "domu"). Nudy… Pojechaliśmy więc do Cannes i tu padło pytanie - dlaczego nie przyjechaliśmy tu pierwszego dnia? Chyba w tym sezonie Cannes było najbardziej modnym miejscem na południu Francji, bo ilości Ferrari, Lambo i ogromnych jachtów ciężko było zliczyć szwędając się promenadą. I większość jak zwykle przyjezdnych - również z Bliskiego Wschodu… A w nocy niespodzianka - jakiś taki znajomy głos śpiewający "Skyfall" w restauracji na molo. Czy to Adelle? - jakaś dziewczyna siedząca obok na ławce powiedziała, że nie - to jakaś lokalna piosenkarka tylko zabawiała gości na nabrzeżu. Podeszliśmy bliżej - okazało się, że to jednak ONA. Ot fajny klimat. Był jeszcze gościu, który kładł się twarzą na szkle i zapraszał ludzi do skakania mu po głowie, były nocne wyścigi modyfikowanych lambo na kuwejckich numerach, byli bardzo nieprzyjemni i całkiem spoko kelnerzy, były wibratory podróżne sprzedawane w automatach z prezerwatywami… takie Mielno, tylko po francusku… Ale trzeba było już powoli wracać, bo termin samolotu powrotnego z Warszawy zbliżał się nieubłaganie. Po drodze jeszcze jeden stop - tym razem w Stuttgarcie. Tylko które muzeum wybrać - Porsche czy Mercedes? Wybraliśmy to pierwsze (http://www.porsche.com/germany/aboutporsche/porschemuseum/), głównie ze względu na brak czasu (historia Mercedesa sięga o wiele dalej, niż Porsche, więc i ekspozycja byłaby potencjalnie większa - dzięki dla F. za wskazówki!). Nie trafiliśmy jednak na pełną ekspozycję bo do końca września jest wystawa zatytułowana "50 Jahre 911". Warto! Po powrocie do domu zrobiliśmy małe podsumowanie wyjazdu i wyszło nam, że takie wyjazdy lepiej planować z góry, bo koszty podróży "bez celu" robią się astronomiczne. Paliwo najdroższe jest we Włoszech (1.7 poza autostradami), a najtańsze we Francji, gdzie poza autobahnem można zatankować i za 1.49). Diesel jest jeszcze tańszy we Francji, ale nie podam konkretnych wartości, bo mieliśmy benzyniaka... We Francji potrafią zrobić zdjęcie przy przekroczeniu o 3km/h w mieście na "trzydziestce", więc trzymaliśmy się przepisów wszędzie, gdzie tylko się dało. Jak będziecie brali auto z wypożyczalni, to sprawdźcie zawczasu czy wycieraczki są w dobrym stanie… Nie chcę tutaj robić złej reklamy firmie, z której brałem meśka, ale za te pieniądze, które się płaci za ten samochód, to wstyd jak cholera, żeby wycieraczki były zużyte. I jeszcze jedno - nigdy więcej mercedesa na trasę… jak leje deszcz, to trzeba tym cholerstwem walczyć o życie na prostej drodze. Cztery łapy jednak rozpieszczają… A po zmianie samochodu na cywilizowany japoński, człowiek się doszukać manetki od kierunkowskazów (w drugą stronę jest o wiele łatwiej!). Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
H4lik Opublikowano 18 Sierpnia 2013 Udostępnij Opublikowano 18 Sierpnia 2013 O, takie cus lubie - nieplanowane szwedanie. P.S. Chyba cos Ci w koncowce zjadlo slowa. Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
dzioba Opublikowano 18 Sierpnia 2013 Udostępnij Opublikowano 18 Sierpnia 2013 @@aki001, jedno jest niewybaczalne w twojej podróży. Przejechałeś incognito pod moim nosem nie dając znaku. Nie marudził byś ze przydał by się STI bo zrobilibyśmy pewnie jakąś przejeżdżę. Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
KASIAiMIŚ Opublikowano 18 Sierpnia 2013 Udostępnij Opublikowano 18 Sierpnia 2013 Gdzie Ty tą Szwecję po drodze złapałeś? Poza tym fajna wycieczka, fajna relacja i choć "morza" nie lubię to zjeździłem "Twoją okolicę" i też miałem problemy z wyjazdem z pewnej nadmorskiej miejscowości choć nawigacji nie miałem Poza tym rzuciło mi się w oczy, że źle wybrałeś trasę Basel->Chamonix i do złego "tramwaju" chciałeś wsiąść. Bez planu i nawigacja wszystko tłumaczą Nic się nie martw tak se gadam. Pozdrawiam Miś Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
aki001 Opublikowano 19 Sierpnia 2013 Autor Udostępnij Opublikowano 19 Sierpnia 2013 to dałem do pieca Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
TYLKOV8 Opublikowano 23 Sierpnia 2013 Udostępnij Opublikowano 23 Sierpnia 2013 (edytowane) Fajna relacja nie za długa to lubie i z fotkami budzącymi super wspomnienia. Mam nadzieje, że jednak po czasie docenisz uroki spontanu bo może koszty podróży bez celu faktycznie są większe ale za to jaki fan z niespodzianek :yahoo: No i super, że można czasem zrobić coś bez celu :yahoo: Edytowane 23 Sierpnia 2013 przez TYLKOV8 Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi
Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto
Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.
Zarejestruj nowe konto
Załóż nowe konto. To bardzo proste!
Zarejestruj sięZaloguj się
Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.
Zaloguj się