Fakap sezonu zaliczony, teraz to już z górki.
Wczoraj pojechałem w MTB "Czarne serce". Trasa 190km / 4km w pionie było gdzie ubić nogę. No i po 12km wespół z 3 zawodnikami zostaliśmy bohaterami zawodów :
Pomyłka pomyłką, ale my zorientowaliśmy się po 15 kilometrach, że coś nie teges.
No dobra, ktoś zapyta jak to możliwe aby w dobie nawigacji takiego babola strzelić. Dwa dni temu też myślałem, że to niemożliwe. Częściowo dałem ciała a warunki pogodowe pomogły:
- trasa mega pokręcona, ścieżki się przecinają, ślad GPS średnio precyzyjny
- zawsze wcześniej przed zawodami bez oznakowania trasy oglądam ślad i nanoszę alarmy w Garminie. Teraz tego nie zrobiłem.
- wiało, lało, zimno, całość uj...na w błocie więc nie słyszałem, że Garmin krzyczał, że jestem poza trasą. Ale, jak pisałem, ścieżka na którą wjechaliśmy była dosłownie kilkanaście metrów dalej więc Garmin znalazł ślad i wyłączył się alarm.
Trasa to sporo singli, śliskich korzeni więc na nawigację rzadko się spogląda. Jak zrobiło się spokojniej to ktoś się zorientował, że coś nie gra bo jesteśmy na ok 80km trasy a nie mijaliśmy punktu kontrolnego na 57 km .
Dwóch postanowiło jechać do końca a ja z innym zawodnikiem spróbowaliśmy wrócić do punktu opuszczenia trasy. Jak wjechałem w końcu na punkt na 57km to na liczniku miałem 89 km i tak ze 2 godziny w plecy. Jakbym jechał dalej to był kończył na styk w limicie czasu koło godziny 21/22 a to tak średnio mi się widziało z marną lampką po nieznanych singlach. Zjechałem do bazy i tyle. Pierwsze DNF w życiu odhaczone