Skocz do zawartości

Wyprawa do Azji Środkowej 2014


Submath

Rekomendowane odpowiedzi

 

eddie_gt4 napisalem Ci dzis w nocy smsa. Nie wiem jeszcze czy bede w Astanie. Napewno zawitam do Almaty+okolice w sierpniu.

 

 

jezeli w drugiej polowie sierpnia, to moze i dam rade wyskoczyc w gory, jezeli wczesniej, to bez szans - jestem przywiazany jak pies do budy, a weekend to stanowczo za malo czasu na taki wypad :(

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

Jestem w Kirgistanie. Dotarlem tam z Tadzykistanu, w ktorym bylem prawie trzy tygodnie. Rewelacyjne krajobrazy, ludzie i przezycia. Forester sprawuje sie na 5- (stuki w zawieszeniu). Pamirski mechanik twierdzi, ze to kwestia smarowania (?), wiec tutaj (miasto Osz) lub w Biszkeku lub w Alma-acie (Kazachstan) dokonam dokladniejszego przegladu.  O wszystkim napisze w obszernej relacji, tylko tu, na Forum po powrocie.. W Kirgistanie chce byc juz sporo krocej bo okolo tygodnia. Jesli ktos z forumowiczow akurat zwiedza te rejony, to chetnie sie spotkam. Moj numer w Kirgistanie +996771807296. Odnosnie przebytej drogi sluze wszelkimi informacjami.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...
  • 2 tygodnie później...
  • 2 tygodnie później...
  • 2 tygodnie później...

Nareszcie jest! Oto pierwsza część relacji. Ponieważ napisałem ją także dla siebie, może czasami wydać się za bardzo obszerna, co rekompensuję pojawiającymi się często zdjęciami. Życzę więc miłej lektury. Za wszystkie uwagi czy sugestie będę wdzięczny.

 

 

PROLOG

 

Podróżami na Wschód zainteresowałem się już dawno, jeszcze w końcu ubiegłego wieku, gdy siedząc w szkolnej ławce przeglądałem atlasy na lekcjach geografii. Już wtedy zauważyłem, że bardziej pociągają mnie miejsca dzikie i trudno dostępne, niż gęsta sieć autostrad w Zachodniej Europie. Nie bez znaczenia była też lepsza znajomość języka rosyjskiego, niżeli angielskiego, którego uczyłem się w szkole. Swoje odkrywanie Wschodu zacząłem od Ukrainy, dokąd zawsze chciałem pojechać, odkąd zobaczyłem jak duża część Bieszczadów widnieje po drugiej stronie granicy. Wszystkie moje podróże wtedy odbywały się przy pomocy lokalnych środków transportu. Tak samo jak planowana w 2002 roku podróż do Kirgistanu, która niestety nie doszła do skutku. Przełom nastąpił w roku 2012, gdy stałem się posiadaczem mojego pierwszego samochodu - Subaru Forestera (rocznik 2005). W następnym roku odbyłem nim z żoną dwie podróże: Dookoła Bałtyku przez Rosję, oraz także z małą córką na Ukrainę i Krym. Kierunek wschodni pozostał więc moim tradycyjnym rejonem podróży. Po powrocie zacząłem nieśmiało planować realizację długo niezrealizowanego marzenia - wyprawy do Azji Środkowej. Wtedy nawet nie dopuszczałem podróży jednym samochodem, poszukiwałem innych załóg, nikt jednak na tak długi okres czasu (planowaliśmy wyprawę trzymiesięczną) nie mógł dołączyć do naszego towarzystwa. Kilka miesięcy przygotowań, dzielących nas od dnia 17 maja 2014 roku, który miał być początkiem podróży mijały bardzo szybko. W międzyczasie musieliśmy przenieść datę wyjazdu na dzień później - ostatecznie 18 maja. Kilkanaście dni przed tą datą postanowiłem bardziej przygotować auto do wyprawy - podnieść je o kilka centymetrów. Udało się to dzięki Wam, Forumowicze - tutaj bardzo szybko dostałem namiary na odpowiedni serwis Subaru (szczegóły w moim innym wątku w Dziale Technicznym). Tak przygotowany, aczkolwiek już z długami mogłem nieco śmielej myśleć o tak długiej podróży.

 

 

 

CZĘŚĆ I - 18-29 V 2014 - Przez południową Europę do Turcji.

 

Nareszcie nadszedł ten dzień! Punktualnie o godzinie 11, wyruszamy z Gdańska w podróż mojego życia. Wszystkie swoje podróże autem rozpoczynam w dni wolne od pracy, by szybko przemknąć przez Polskę, korzystając z nieco mniejszego ruchu na drogach. Tak było i teraz.

2014-05-18%2010-38-12.JPG

Pierwszy postój z noclegiem postanawiam urządzić w Rumunii, w miejscowości Porumbacu de Jos, gdyż przejazd Szosą Tranfogaraską jest moim głównym celem w tym kraju. Do przebycia więc mamy ponad 1400km, które w założeniu chce pokonać do jutra do godziny 18. W kierunku Warszawy jadę autostradą, potem tego żałuję, gdyż okazało się że jeden z węzłów nie jest oddany jeszcze do użytku, przez co niepotrzebnie objeżdżamy. Przy granicy ze Słowacją jesteśmy już nieco po północy. Jadę pilnując by nie przekroczyć prędkości nawet o 1km/h, ściśle stosując się do wszystkich znaków jakie widzę. Wiele naczytaliśmy się o skrupulatności słowackiej policji. Trasę zaplanowałem tak, by omijać wszystkie płatne odcinki dróg na Słowacji i Węgrzech, za to nawigacja nie za bardzo radzi sobie już w centrum Koszyc. Uważnie rozglądając się, jestem zmuszony nawet "przebić się" na główną trasę w centrum miasta przedzierając się przez przerwę w żywopłocie i jadąc chodnikiem. Dobrze że jest środek nocy i ulice miasta świecą kompletnymi pustkami.

alwa_20140519_024057.avi_000.jpg

Zauważam wreszcie drogowskaz na Miskolc (Węgry) i wyjeżdżam z miasta a niedługo potem ze Słowacji. Granicę z Węgrami, przejeżdżamy tak jak poprzednio, prawie niezauważalnie. Jest 3:18.

 

Ponieważ trasa przez Miskolc zawiera w sobie odcinek płatny, robię objazd przy miejscowości Encs, malowniczą zapewne za dnia drogą przez "węgierskie góry", czyli rezerwat Tokaj. Parę minut po 4. robimy mały postój na leśnej polance. Rześkie powietrze (temperatura 6*C) i trochę gimnastyki przy akompaniamencie niezliczonej ilości ptaków sprawia, że wstępuje we mnie nowa energia. Parę łyków kawy i dalsza droga przez Węgry stoi przed nami otworem. Przejeżdżamy przez budzące się już miasto Nyregyhaza i mkniemy na Debrecen.

alwa_20140519_051642.avi_000.jpg

Debrecen - nieco lepiej od Nyregyhaza utrzymane miasto, znajduje się już niecałą godzinę drogi od granicy z Rumunią, do której docieramy nieco po 7. Na granicy słyszę "Sztop!" - kontrola dokumentów i po 20 minutach wjeżdżamy do Rumunii (kontrolę na granicy przeprowadzają tylko Węgrzy).

 

002-SLO-MAG-RO%5Bod%20Koszyc%20do%20gran

Zaraz za przejściem wymieniamy pieniądze, lepiej tutaj też kupić winiety na rumuńskie drogi. Ja kupiłem winietkę jeszcze po węgierskiej stronie co kosztowało drożej. Pierwszym miastem w Rumunii jest Oradea, którą objeżdżam "obwodnicą" tj. drogą, której stan przypomina drogi, które łączą małe wioski na Podlasiu. Co prawda na wielu odcinkach jezdni trwa remont, jednak to nie stanowi dla nas pocieszenia, gdyż ruch jest wtedy wahadłowy. Droga o znaczeniu międzynarodowym w rzeczywistości wygląda tak:

alwa_20140519_100154.avi_000.jpg

Widoki jednak robią się coraz ładniejsze. O 10:30 zatrzymujemy się na dłuższy postój na łące, by po 12 być znów na trasie. A ta nas nie rozpieszcza. Do fatalnej nawierzchni i ruchu wahadłowego dołączają teraz wzniesienia i zawijasy. Na szczęście kierowcy nie szaleją tak, jak to się czasem słyszy w opiniach o Rumunach. Prawie stukilometrowy odcinek drogi do miasta Deva pokonujemy w ponad 3 godziny. Przed samym miastem natrafiamy jednak na nową autostradę, prowadzącą przez Sybin do Bukaresztu. Jako, że od Sybina do Porumbacu de Jos (punktu wypadowego na Szosę Tranfogaraską) jest już tylko 35 km, kalkulujemy, że już stosunkowo niedługo nareszcie odpoczniemy.

alwa_20140519_152856.avi_000.jpg

Po nieco ponad godzinie jesteśmy już w Sybinie. To bardzo malownicze miasto, tak bardzo różniące się od innych miast Rumunii warte jest odwiedzenia. My jednak myślimy tylko o odpoczynku i górach, więc nie licząc zakupów w Lidlu i tankowania, przejeżdżamy je bez zatrzymania. O 18 jesteśmy już na Szosie Transfogaraskiej, którą podjeżdżamy około 50 kilometrów, gdzie w bardziej ustronnej okolicy rozbijamy namiot przy drodze. Przejechaliśmy 1475km.

 

 

20 V 2014

Pobudka o 5:30. Dzień zaczynam od nieprzyjemnego zranienia w rękę, gdy poślizgnąłem się przy nabieraniu wody z płynącego nieopodal strumyka. Nieco dziwi nas mały ruch samochodowy na Szosie, lecz tłumaczymy sobie to tym, że do Bukaresztu można dotrzeć szybciej autostradą. Po posiłku pniemy się serpentynami w kierunku tunelu, który przebija się przez góry Fogaraskie.

Jest co podziwiać po drodze

2014-05-20%2009-15-09.JPG

2014-05-20%2009-47-49.JPG

Nasz entuzjazm opada znacznie, gdy po przejechaniu miejsca, w którym stoi wybudowany okazały hotel, napotykamy znak zakazu i zamkniętą drogę. Zamknięty jest tylko nasz pas ruchu. Wracać? Nieee... tyle już jechaliśmy... po krótkim namyśle, omijamy barykadę i wjeżdżamy dalej. Po drodze mijamy sporo małych osuwisk i niekiedy wielkie kamienie zajmujące nierzadko połowę pasa jezdni. Rozumiemy, że jezdnia jest czyszczona po zimowych zatorach, lecz cała praca przebiega dość wolno, na moje oko chyba jeszcze kilka tygodni to potrwa.

Przy drodze też znajduje się miejsce, gdzie można nabrać wody do kanistra.

2014-05-20%2009-35-29.JPG.

Jedziemy wyżej. Po osiągnięciu 1775m napotykamy już śnieg, który uniemożliwia dalszą jazdę

2014-05-20%2010-04-04.JPG

Zostaje nam jedynie widok całej dolinki

2014-05-20%2009-53-09.JPG.

A to pech! Oglądałem w zeszłym roku w Internecie takie widoki, ale dotyczyły one początku maja a nie końca; widać przygody z Szosą Tranfogaraską lepiej zaczynać latem lub wczesną jesienią. Chyba, że jedziemy rowerem, jak spotkana przez nas grupa Rodaków. Spoglądając jednak wyżej, co do nich też nie wiem, czy daliby radę. Nieco więc zmartwieni zawracamy do głównej drogi. Musimy teraz objechać góry od zachodu i stamtąd autostradą do Bukaresztu. Po przebyciu raczej nudnej i powolnej trasy do przemysłowego miasta Ploeszti, a potem stukilometrowego odcinka autostrady docieramy wczesnym popołudniem do stolicy Rumunii. Tam czeka na nas zarezerwowany pokój w hotelu "EURO". Po krótkim odpoczynku idziemy zwiedzać okolicę

2014-05-20%2019-13-10.JPG

2014-05-20%2019-27-15.JPG

2014-05-20%2019-53-25.JPG

Pomnik represjonowanych w czasach Ceaucescu

2014-05-20%2019-58-03.JPG.

Po zakupach jedzenia, szybko wracamy do hotelu by przyrządzić kolację i porozmawiać przez Internet z bliskimi. Następny raz będziemy mieć dostęp do Sieci chyba w Gruzji?

 

21 V 2014

Wstajemy niespiesznie, po śniadaniu zwijamy się z hotelu. W pobliskim parku ("Herastrau") odkrywamy pomnik naszego największego kompozytora:

2014-05-21%2012-40-00.JPG

Potem obowiązkowe zdjęcie przy Domu Ludowym - największym budynku w Europie i Azji:

2014-05-21%2014-41-54.JPG

Teraz naszym celem jest portowe miasto Comstanta. Dziś też planujemy opuścić Rumunię i dotrzeć do wybrzeża Morza Czarnego.

 

Do Constancy wiedzie nieco podniszczona autostrada. W takiej samej kondycji jest też płatny most na Dunaju.

2014-05-21%2016-51-46.JPG

W mieście jesteśmy nieco po 18. Kluczymy trochę po wąskich uliczkach w celu odnalezienia głównej jego atrakcji - Muzeum Archeologicznego. Mimo nadmorskiego charakteru miasta, jego plaże nie zachwycają

2014-05-21%2018-03-40.JPG

Uliczki starej Constancy

2014-05-21%2018-10-43.JPG

2014-05-21%2018-14-24.JPG

Uliczki w centrum prawie wszystkie są obecnie w remoncie, nieco utrudnia to nam dotarcie do Muzeum

2014-05-21%2018-18-33.JPG

do którego przyciągnęła nas możliwość obejrzenia rzymskich posągów z IIw. n.e. odkopanych przypadkowo w 1962 roku:

2014-05-21%2018-49-48.JPG

2014-05-21%2018-57-15.JPG

Oto rzeźba sławnego węża Glykona z ludzkimi uszami, oczami i włosami i pyskiem antylopy

2014-05-21%2018-50-01.JPG

Jest to tylko mała część ekspozycji, mieszących się w sporym pomieszczeniu. W drugiej, nieco mniejszej sali na parterze (muzeum zajmuje trzy piętra) znajduje się wystawa eksponatów i zdjęć związanych z dyktatorskimi rządami Ceaucescu:

2014-05-21%2019-04-12.JPG

Ponieważ robi się już późno, bardziej dogłębne poznawanie Constancy sobie darujemy. Po zakupach i wymianie ostatnich rumuńskich lei na bułgarskie lewy wyjeżdżamy z miasta. Znośną drogą przejeżdżamy rumuńskie kurorty nad morzem zdążając w kierunku granicy. Mimo, że do pełni sezonu daleko, rejon tętni życiem, mnóstwo samochodów, ludzi i bezpańskich psów na drogach (w mniejszych miejscowościach brak chodników), trzeba uważać, szczególnie, że szybko zapada zmrok. Gwar i morze świateł urywają się za Mangalią, jeszcze tylko senna miejscowość Vama Veche i w ciemnościach docieramy do posterunku rumuńskiego. Jesteśmy tam jedynym samochodem, to przejście widocznie zamknięte jest dla ciężarówek. Po kontroli dokumentów, wjeżdżamy do Bułgarii. Tutaj też nie kontrolują dokumentów ponownie, lecz w małej budce na granicy kupuję winietkę w formie naklejki na szybę. Ku naszej radości miły mundurowy mówi perfekcyjnie po rosyjsku! Zna także wiele zwrotów po polsku, z czasów, gdy w te rejony w latach siedemdziesiątych przyjeżdżali masowo polscy wczasowicze. Od razu czujemy się bardziej swojsko.

alwa_20140521_215334.avi_000.jpg

Po załatwieniu formalności odjeżdżamy od granicy, rozglądając się na ile to możliwe (jest już po 22:30) za miejscem na nocleg. Dobrze, że ta część Bułgarii jest jeszcze słabo zagospodarowana i uboga w infrastrukturę turystyczną, bowiem po niecałych trzydziestu minutach, odnajdujemy przytulne "dzikie" miejsce, przy kilkumetrowej skarpie opadającej wprost na plażę.

 

22 V 2013

Miejsce na tyle nam się podoba, że postanawiamy zostać tu jeszcze jeden dzień

2014-05-22%2008-14-08.JPG

Spokój, czysta i bezludna plaża.

2014-05-22%2009-29-44.JPG

Szkoda, że takich miejsc cały czas ubywa.

Woda w morzu czysta i nieco chłodna. Można się kąpać. Niestety te ostatnie zdanie podzielam tylko ja. Cały dzień spędzamy na plaży zbierając muszle (wielkości dużych jabłek) i oddając się innym rozrywkom. Idziemy wcześniej spać, by wstać rano i ujrzeć spodziewany ładny wschód słońca.

 

23 V 2014

Po pobudce o 5:30 i wyściubieniu nosów z namiotu konstatujemy, że z obserwacji słońca nici, gdyż niebo jest równo zaciągnięte chmurami. Pora więc ruszać dalej na podbój Bułgarii. Dziś dzień mamy w pełni zaplanowany. Najpierw jedziemy na najpiękniejszy podobno odcinek Bułgarskiego Wybrzeża - Przylądek Kaliakra. Po drodze na stacji paliw przydarza się nam zabawna sytuacja: gdy pytam o możliwość napełnienia gazem butli turystycznej, pani z obsługi kręci głową. Szukamy więc gdzie indziej. Po paru przejechanych kilometrach przypominam sobie, że w Bułgarii istnieje pojęcie "kręcić POTAKUJĄCO głową!" - gest u nas oznaczający odpowiedź negatywną, w Bułgarii jest potwierdzeniem. Uśmialiśmy się trochę.

Kaliakra to skalisty cypel z pozostałościami z czasów starożytnych wrzynający się na kilka kilometrów w morze

2014-05-23%2008-39-36.JPG

Miejsce warte odwiedzenia, warto przyjechać tak jak my poza sezonem - spotykamy tylko jeden autobus wypełniony zachodnimi turystami.

2014-05-23%2009-38-38.JPG

2014-05-23%2008-56-37.JPG

Naszym kolejnym celem jest miasto Warna, po którym chcemy trochę się pokręcić i skosztować specjałów bułgarskiej kuchni. Masza przejmuje kierownicę, a ja testuję w tym czasie nasz odbiornik GPS połączony z notebookiem. Pogoda dalej się pogarsza, do miasta dojeżdżamy już w strugach ulewnego deszczu. Trochę kluczymy w centrum w poszukiwaniu miejsca do parkowania, które w odróżnieniu od Bukaresztu jest tutaj bezpłatne. Pogoda sprawia, że wkoło robi się tak jakoś szaro i ponuro. Miasto pamiętam z mojej pierwszej podróży na wschód w 2000 roku, lecz wtedy był to sierpień, żar z nieba, mrowie turystów. Teraz miasto ma zupełnie inną twarz. Cerkiew

2014-05-23%2012-25-50.JPG

przeszła chyba restaurację. Obowiązkowy punkt to wizyta na miejskim bazarze

2014-05-23%2013-27-32.JPG

i przekąska z lokalnych wypieków,

2014-05-23%2012-55-26.JPG

z których szczególnie polecamy bannicę. Kupujemy zapas warzyw i owoców na szereg dni. Bułgaria jest chyba ostatnim krajem w UE, w których rzeczy te są naprawdę smaczne, naturalne i tanie. Związane jest to zapewne z polityką rządu, która konsekwentnie sprzeciwia się hodowaniu żywności modyfikowanej genetycznie. Przy kupnie należy zwrócić uwagę i nie kupować owoców i warzyw sprowadzanych, lecz tylko krajowe. Po spróbowaniu już wiemy, gdzie jeszcze wrócimy by wzbogacić swoją dietę! Zakupy do samochodu i idziemy w miasto. Pogoda nie sprzyja długim spacerom, więc od razu kierujemy się do restauracji Gozilla na pyszne midi (małże)

2014-05-23%2015-42-26.JPG

Nabieramy też wodę, którą będziemy płukać nasze 2kg truskawek. Poszukiwanie stacji paliw z LPG zajmuje więcej czasu, niż tego oczekiwaliśmy. Dopiero po 18 wyjeżdżamy z miasta. Odbijamy na zachód nieco wysłużoną autostradą w kierunku miejscowości Szumen, by po drodze skręcić i zwiedzić rezerwat przyrody koło miasteczka Madara, w tym sławną płaskorzeźbę skalną "Madarski Konnik". Umieszczona jest ona na 200-metrowej skale. Zamierzamy dotrzeć tam nazajutrz, a teraz wjechać od wschodu na górę, na której zboczu umieszczony jest zabytek. Tutaj użycie map topograficznych jest niezbędne, gdyż mapy wgrane w nawigację ustępują im dokładności. Za wsią Kaspiczan ukryta droga polna, pnie się na grzbiet góry. Mamy pewne wątpliwości, gdyż po wyjechaniu z zabudowań, droga prawie zupełnie znika pod gęstą trawą a potem nabiera coraz większych kamieni. Wtem wyrasta przed nami pasterz, Obratno, obratno! - mieszaniną słów bułgarskich i rosyjskich (a może tylko bułgarskich) i gestami objaśnia, że nie tędy droga. Wniosek jest prosty - spotykane nierówności i do tego nachylenie drogi będą nieodpowiednie dla Forestera. Zawracamy. Teraz wiem, że zrobiłem tak tylko dlatego, że był to dopiero początek wyprawy. Trzeba wobec tego objechać górę, bo chcę się dostać na jej grzbiet z drugiej strony. Mapa pokazuje, że nachylenie zbocza jest tam mniejsze, wobec tego większe prawdopodobieństwo, że dotrzemy do celu lepszą drogą. W międzyczasie pogoda znów się psuje, grzmi i zaczyna mocno padać. Docieramy wreszcie do drugiego końca drogi,

alwa_20140523_194007.avi_000.jpg

która jak widać charakteryzuje się niższym spadkiem. Podjeżdżamy na grzbiet góry. To jednak nie będzie dobre miejsce do postoju. Trwa burza z piorunami, wychodzi na to, że jesteśmy jednym z wyższych punktów w okolicy, gdyż teren pozbawiony jest drzew. Musimy więc zrezygnować z noclegu na szczycie i ponownie wrócić do zabudowań. Droga powrotna bynajmniej nie jest pozbawiona ruchu. Skąd tyle tutaj aut, na takim pustkowiu?

alwa_20140523_195507.avi_000.jpg

W okolicy rezerwatu jest zjazd z drogi w jakąś gęstwinę. Tam zanocujemy.

alwa_20140523_201933.avi_000.jpg

Przedzierając się przez gąszcz trafiamy na małą polankę u stóp urwiska. Dziwi nas przystrzyżona trawa i śmietniki stojące przy ławkach. Jednak jest za późno na szukanie alternatywy. Rozbijamy pospiesznie namiot i idziemy spać.

 

 

24 V 2014

Spało się wybornie. Rano odkrywam, że nasz namiot stoi w rezerwacie na fundamentach jakiś starożytnych budowli, a wokół spacerują ludzie. Jednak nie chce się nam już zmieniać miejsca. Zwijamy dobytek, przyrządzamy śniadanie

2014-05-24%2008-03-53.JPG

na ławce obok, wszystkie rzeczy rzucamy do samochodu i idziemy zwiedzać rezerwat. Na szczyt stumetrowej skały, u stóp której stał nasz "dom", prowadzą wykute w kamieniu schody. Stąd piękny widok na Madarę

2014-05-24%2009-48-05.JPG

i okolice

2014-05-24%2010-00-02.JPG

Po spacerze w okolicy odkrywamy całe miasteczko namiotowe i mnóstwo samochodów zaparkowanych w krzakach.

2014-05-24%2010-06-19.JPG

Jak się okazuje, są to członkowie sekty "Białe bractwo" obchodzący właśnie święto w cześć jej założyciela. Opowiada nam o tym kobieta ubrana, jak większość obecnych na biało, która ma korzenie na Ukrainie. Ogólnie znajomość języka rosyjskiego w Bułgarii bardzo pomaga, wiele ludzi go rozumie, nietrudno spotkać też takich, którzy jako-tako nim władają, co jest miłym zaskoczeniem. Wędrujemy jeszcze trochę po okolicy, delektując się pejzażami

2014-05-24%2010-35-38.JPG

2014-05-24%2010-47-17.JPG

Schodzimy potem i idąc równolegle do urwiska docieramy do meritum, czyli do płaskorzeźby jeźdźca

2014-05-24%2012-00-04.JPG

Pochodzi ona z VIIIw. Ciekawe w jaki sposób wykonano ją 25 metrów nad ziemią?

2014-05-24%2012-04-10.JPG

To nie koniec atrakcji. Dalej natrafić można na wiele ładnych jaskiń i sporej wielkości skał

2014-05-24%2012-14-47.JPG

2014-05-24%2012-25-27.JPG

Mimo obecności turystów, nie określiłbym tego miejsca jako skomercjalizowane. Owszem jest tutaj hotel i jakieś punkty gastronomiczne (w tym spora restauracja), nie ma za to budek z tandetnymi pamiątkami i kiczowatych nowych budowli w stylu "średniowiecznych zamków". Poza rzeźbą jeźdźca nic nie jest odgrodzone, zagrodzone czy też zasłonięte wszelkiej maści płotami, barierkami czy parkanami. Nieobecne są też widziane w podobnej rangi miejscach znaki zakazu, nakazu, oraz tabliczki z informacjami o wysokości kar za ich naruszanie. Wszystko w harmonii z przyrodą, no i brak kasy pobierającej od wszystkich opłaty za wstęp. Do tego nie ma wcale śmieci, czyli wszystko co lubimy. Chyba tylko my zachowaliśmy się nieodpowiednio wjeżdżając samochodem w głąb lasu.

2014-05-24%2012-27-49.JPG

Po 12, jesteśmy znów na trasie. Przejeżdżamy Madarę i kierujemy się na Szumen. Miasto z wielką elektrociepłownią na obrzeżach i wyschniętym kanałem pośrodku głównej ulicy

2014-05-24%2014-05-49.JPG

traktujemy jako znakomite miejsce do zakupów świetnego wina.

2014-05-24%2015-32-40.JPG

Dalsza droga wiedzie na południe w stronę jeziora Ticza. Marzy się nam (czyli mi) mały offroad po Bułgarii. Jezioro Ticza, fantastycznie rozlane, jest (jak wiele jezior w Bułgarii) sztucznym zbiornikiem z elektrownią stojącą na jego brzegu. Plan zakłada okrążyć je od wschodu, gdzie według mapy rośnie las i nie ma żadnych zabudowań. Należy także uzupełnić zapasy wody w przydrożnym źródełku

2014-05-24%2016-29-30.JPG

Takie miejsca to dobra rzecz w Bułgarii. Bardzo często na lokalnych drogach pomiędzy małymi miejscowościami można w ten sposób zaopatrzyć się w wodę. Oprócz Bułgarii robiliśmy tak w Gruzji i w Azerbejdżanie.

Pierwsza próba okrążenia jeziora kończy się niepowodzeniem - szutrową drogę zwieńcza zamknięty na głucho szlaban. Drugą zresztą także, gdyż asfaltowa droga biegnąca po zaporze jest zamknięta.

alwa_20140524_155752.avi_000.jpg

Obecny obok wartownik pokazuje mi spis samochodów i nazwisk ich kierowców, wyłącznie dla których szlaban jest otwierany... Cóż, obiekt strategiczny, bez bardziej dokładnego rozeznania terenu go nie zwiedzimy, na co nie rezerwowałem czasu w planach na dzień dzisiejszy. Ponieważ trzyma nas nieodparta chęć wziąć kąpiel w jakimś zbiorniku wodnym, na mapie w niezbyt dalekim sąsiedztwie odnajduję pożądany obiekt. Trzeba tylko cofnąć się kilkadziesiąt kilometrów. Ale czego się nie robi... Po dojechaniu na miejsce, po ponad godzinie czeka na nas co? Oczywiście zamknięty i strzeżony szlaban. Te malutkie zabudowania przy jeziorze okazały się budynkami kolejnej elektrowni wodnej. Czyli znów obiekt strategiczny. A to pech! Czas nieubłaganie leci, jest już po 17, na szczęście niedaleko znajduje się małe oczko wodne, tym razem nie wyglądające na sztuczne. Czym prędzej więc podążamy w jego kierunku. W miejscowości Zlatar (labirynt między domkami) konieczne okazuje się użycie nawigacji z notebooka, gdyż ta samochodowa nie daje już rady. Wyjeżdżając ze wsi pokonujemy dość stromy podjazd, gdzie nasz przeładowany Forester z trudem, aczkolwiek daje radę (trochę starłem gumę). Jesteśmy już na drodze prowadzącej nad jezioro. Dojeżdżając do planowanego miejsca odpoczynku, czeka na nas brama i pies na uwięzi, alarmujący okolicę o wizycie nieproszonych gości. Tym razem jednak nie wracamy, tylko wjeżdżamy na posesję, gdyż mamy wszystkiego dość. Na miejscu? Oczywiście, domki, domki i skromna infrastruktura agroturystyczna. Jeziorko? Bardzo malownicze.

2014-05-24%2019-47-20.JPG

Niestety od razu pojawia się gospodarz, który widząc zagraniczną rejestrację od razu proponuje nocleg w domku za 20 euro. My obstajemy przy noclegu w namiocie i udaje nam się stargować cenę do 10 Lewów (20zł) po dłuższych negocjacjach możemy nawet do tego skorzystać z prysznica. Istny raj! Na osłodę - Masza przyrządza posiłek z pysznych sadzonych jajek. Gospodarz zaprasza nas jeszcze za zakrapianą biesiadę z kolegami, ale jakoś nikt z nas nie ma ochoty na integrację. Dziś przebyliśmy 115km.

 

25 V 2014

O 6:30 pobudka, biorę szybką kąpiel w jeziorze (w sumie to po to tutaj przyjechaliśmy), zwijamy rzeczy i żegnamy okolicę. Po raz 3. jadę tą samą drogę, by dotrzeć do znanego nam już źródła. Dobre to miejsce się na zrobienie śniadania mającego dać nam energię na cały dzień.

2014-05-25%2010-12-17.JPG

Postój trwał prawie 3 godziny. Objeżdżamy jezioro Ticza od zachodu, drogą położoną w dolinie gęsto zarośniętej drzewami. To tutaj zaczyna się pasmo to gór Lisej Płaniny, których piękno chcemy dziś odkryć. Za miejscowością Wyrbica, skręcamy w prawo. Asfalt kończy się po kilkuset metrach. Tego właśnie oczekiwałem!

alwa_20140525_122327.avi_000.jpg. Stopniowo podnosimy się wyżej i wyżej. Kamienie i błoto lecą spod kół, o karoserię trą też gałęzie drzew i krzaki. Masza kilka razy chce wysiąść. Ja jednak nie daję za wygraną.

Leśnym traktem wjeżdżamy na wysokość około 800 metrów

2014-05-25%2013-19-11.JPG

Dalej już głębokie koleiny i błoto uniemożliwiają sprawne poruszanie się. Wobec tego zdobywamy dwa szczyty Lisej Płaniny na piechotę

2014-05-25%2013-35-08.JPG

2014-05-25%2013-54-34.JPG

Nie lubię nigdy wracać tą samą drogą. Alternatywą jest to:

alwa_20140525_160700.avi_000.jpg

Na początku idzie w miarę, ale przy podjeździe pod błotniste wzgórze, Forek grzęźnie ostatecznie. Wracamy więc znaną już trasą, ku uciesze Maszy.

Gdy docieramy do miasteczka, z którego rozpoczynaliśmy wyprawę, zwiedzamy opuszczone sanatorium, którego budynków wcześniej nie zauważyliśmy

2014-05-25%2017-06-58.JPG

2014-05-25%2017-15-39.JPG

2014-05-25%2017-25-36.JPG

Przejeżdżając przez Bułgarię jest widoczne, że to kraj postradziecki. Wrażenie nasila się szczególnie na prowincji, gdzie obok pomników dawnych dygnitarzy, czy pamiątek z okresu II Wojny Światowej, straszą (niektórych przyciągają) opuszczone magazyny, zrujnowane budynki z czasów socjalizmu, czy obiekty nawiązujące do uzdrowiskowej przeszłości, jak ten który odwiedzamy.

Tymczasem przejeżdżamy z powrotem przez Wyrbice. Ci sami mieszkańcy siedzący tu i ówdzie na gankach, odprowadzają nas wzrokiem. Tym razem ich ciemne twarze mają wyraz, jakby widzieli co najmniej kosmitów. Musi to wyglądać komicznie: ten sam samochód obserwowany przez nich kilka godzin wcześniej wyglądał zupełnie inaczej, a teraz wraca... Ludzie na bułgarskiej prowincji, szczególnie tej głębokiej sprawiają czasem wrażenie zupełnie dzikich i wszyscy, wszyscy bez wyjątku się na nas patrzą.

 

W przydrożnym źródełku, przy pomocy aluminiowej miski myję pobieżnie samochód, by jednak za bardzo nie rzucał się w oczy.

Tradycyjnie na wieczór mamy zamiar znaleźć nocleg nad jakąś wodą. Kolejny zbiornik wodny widnieje na mapie w odległości około 100 kilometrów na zachód. Ponieważ kierunek jest nam po drodze, zmierzamy w tą stronę. W drodze w miejscowości Elena udaje nam się nareszcie napełnić naszą butlę turystyczną na propan-butan. W Bułgarii jest to takie proste: obok dystrybutora z gazem stoi drewniany stołek, na którym pracownik stacji kładzie butlę i w oka mgnieniu napełnia. W Polsce po wprowadzeniu irracjonalnych przepisów znalezienie takiego punktu graniczy z cudem. Teraz przez miesiąc 4 litry gazu wystarczy nam na gotowanie posiłków.

Gdy docieramy do jeziora słońce już zachodzi. Czeka nas miła niespodzianka: brzeg jeziora nie jest zagrodzony, prowadzi do niego droga przez dużą łąkę. Stawiamy więc namiot i pałaszujemy kolację przy zachodzie słońca

2014-05-25%2020-33-43bbbbb.JPG

 

26 V 2014

Spało się dobrze. O dziwo jak dotąd nie widziałem w Bułgarii ani jednego komara. Czyżby jeszcze nie sezon? Do codziennych porannych obowiązków dochodzi pranie, które urządzamy przestawiając samochód na miejsce z lepszym podejściem do wody. W planach miasto Weliko Tyrnowo, w którym dokonujemy zakupów na dalszą podróż

2014-05-26%2013-07-21.JPG

i nie tylko

2014-05-26%2012-39-14.JPG

Auto zaparkowaliśmy na głównej ulicy. Niezbyt dokładnie przeanalizowałem nieco ukryte oznaczenia zakresu strefy płatnego parkowania, a kobieta w odblaskowej kamizelce sprzedająca kwitki na to, nie wyrażała chęci by chociażby zwrócić nam uwagę. Pewnie, lepiej poczekać kiedy "zagraniczniacy" sobie pójdą, a potem zadzwonić po odpowiednie służby. Na efekt nie trzeba było długo czekać

2014-05-26%2013-30-29.JPG

Mandat kosztuje równowartość 20 złotych. Pół biedy...

Szybko zapominam to nieprzyjemne zdarzenie, gdyż dziś chcemy obejrzeć najciekawsze naszym zdaniem miejsca w Bułgarii.

Jaskinia Dewetaszka - to trzeba zobaczyć KONIECZNIE! Znajduje się ona w odległości kilkudziesięciu kilometrów od miasta. Niestety dojazd zajmuje nam ponad dwie godziny z powodu kiepskiego oznakowania i niedokładnych map w nawigacji.

2014-05-26%2016-10-49.JPG

Największa wysokość jaskini to 55 metrów

2014-05-26%2016-13-38.JPG

2014-05-26%2016-18-27.JPG

W sklepieniu znajdują się potężne prześwity

2014-05-26%2016-18-52.JPG

2014-05-26%2016-35-22.JPG

A dnem jaskini płynie mały strumyk

2014-05-26%2016-20-48.JPG

Muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie widziałem tak przestronnej jaskini. Oczywiście jest tutaj mnóstwo prehistorycznych śladów

2014-05-26%2016-30-21.JPG

a wchodząc na górę można obserwować ludzi z wysokości jakieś 30 metrów.

2014-05-26%2017-08-05.JPG

2014-05-26%2017-11-16.JPG

Po nasyceniu się widokami ruszamy w stronę przełęczy Szipka. Jadąc jakąś mało uczęszczaną drogą między wsiami, natrafiamy na źródło, które jak już zauważyliśmy często oznacza się w Bułgarii takim znakiem

2014-05-26%2017-59-22.JPG

Pod wieczór jesteśmy na przełęczy

alwa_20140526_200041.avi_000.jpg

Od drogi na górę prowadzą kamienne schody

2014-05-26%2020-13-49.JPG

do pomnika ku czci poległych żołnierzy armii rosyjskiej w czasie wojny o niepodległość Bułgarii.

2014-05-26%2020-29-04.JPG

2014-05-26%2020-22-56.JPG

O tej godzinie na górze nie ma już nikogo, poza ochroniarzem pilnującym chyba tylko zamkniętego sklepiku z pamiątkami.

2014-05-26%2020-35-29.JPG

Wracamy do samochodu zaparkowanego na przełęczy i jedziemy odkrywać obiekt nr 1 w Bułgarii, nasz główny cel w tym kraju - zapomniany pomnik komunizmu na górze Buzłudża. Widoczny jest w oddali z przełęczy Szipka:

2014-05-26%2020-26-21.JPG

Teraz należy pokonać kilkanaście kilometrów zapuszczonej drogi na wspomnianą górę. Miejsce na nocleg wybieram na nieużywanym parkingu z nocną panoramą miasta Kazanlak.

2014-05-26%2022-06-17.JPG

27 V 2014

Miejsce na postój wybraliśmy optymalnie. Wszystko dzięki temu, że zauważyliśmy zarośnięte schody prowadzące wprost na wierzchołek góry. Miejsce, naszego postoju służyło zapewne jako przystanek dla różnych autokarowych wycieczek i delegacji odwiedzających pomnik

2014-05-27%252009-21-02.JPG

Na zwiedzanie czas wyruszyć z samego rana odkładając śniadanie na potem. Na szczyt góry (1440m) prowadzi wąska droga.

2014-05-27%252007-24-34.JPG

Wyobrażam sobie, jak w czasach radzieckich, na parkingu zatrzymywały się autobusy z pionierami i robotnikami. Stamtąd wycieczki pielgrzymowały na szczyt idąc tą właśnie dróżką. Na szczyt, pod pomnik przybywały pojazdy zapewne z wyżej postawionymi osobistościami zmierzającymi na odbywające się w tym miejscu zjazdy Partii

2014-05-27%252007-36-06.JPG

Budowę pomnika i całej związanej z tym infrastruktury (m. in. asfaltowej drogi na szczyt) rozpoczęto w 1974 roku. Po siedmiu latach prac, nastąpiło uroczyste otwarcie połączone z wielkim patriotycznym wiecem. Okres prosperity tego miejsca nie trwał jednak nawet dziesięć lat. Stan dzisiejszy z zewnątrz

2014-05-27%252007-48-00.JPG

jak i wewnątrz

2014-05-27%252008-06-19.JPG

2014-05-27%252008-07-12.JPG

2014-05-27%252008-46-34.JPG

wykazuje daleko posunięty proces dewastacji. Miejsce jednak nie straciło do końca "socjalistycznego klimatu" - na szczęście sporo rzeczy nie dotknęła ręka wandali. Na przykład fragmenty malowanej mozaiki

2014-05-27%252008-15-59.JPG

2014-05-27%252008-16-59.JPG

2014-05-27%252008-19-54.JPG

2014-05-27%252008-21-10.JPG

herb na sklepieniu sali

2014-05-27%252008-15-04.JPG

oraz gwiazda wykonana prawdopodobnie z rubinowego szkła

2014-05-27%252009-04-08.JPG

Monumentalna budowla wykonana była z użyciem najlepszych materiałów takich jak marmur, granit a nawet złoto. Tak wyglądały korytarze w głównej części obiektu (zdjęcie i niektóre informacje pochodzą ze strony bigpicture.ru)

13_1.jpg

a tak wyglądają teraz

2014-05-27%252008-23-54.JPG

Jest porażające, ileż ludzkiej pracy zostało tutaj zmarnowane! Zupełnie nie rozumiem, jak można było pozostawić taki obiekt na pastwę losu, doprowadzić do takiego stanu. Tym bardziej, że w większości pieniądze na jego budowę oddawali dosłownie z własnej kieszeni zwykli Bułgarzy. Tutaj mamy jeszcze fragment ściany wykonanej z kwarcu

2014-05-27%252008-52-42.JPG

i widoki z samej góry Buzłudża

2014-05-27%252007-32-53.JPG

na pomnik nad przełęczą Szipka, gdzie byliśmy wczoraj

2014-05-27%252007-50-09.JPG

Obok miejsca naszego postoju, nieco poniżej natrafiamy na zrujnowane toalety i pozostałości infrastruktury elektrycznej. Mam nieodparte wrażenie, że komuś musiało specjalnie zależeć na zniszczeniu "wszystkiego co komunistyczne" za wszelką cenę.

2014-05-27%252009-14-13.JPG

Przy drodze wiodącej na szczyt stoi jeszcze pomnik Georgija Dymitrowa - "bułgarskiego Lenina".

2014-05-27%252012-49-58.JPG

Po przedpołudniu pełnym wrażeń, wracamy nad morze. Najpierw jednak jedziemy zobaczyć reklamowane w przewodniku Muzeum Róż, które znajduje się u podnóża góry.

2014-05-27%252012-58-12.JPG

Podobno tutaj też znajduje się największa na świecie fabryka olejku różanego

2014-05-27%252013-07-15.JPG

Wchodzimy po cichu do stojącego budynku laboratorium.

2014-05-27%252013-19-10.JPG

Przechadzając się pustymi korytarzami, dziwi mnie to, że widoczna tu aparatura pamięta jeszcze "dobre radzieckie czasy"

2014-05-27%252013-05-50.JPG

2014-05-27%252013-13-00.JPG

Jak więc to możliwie, że posiada taką zdolność wytwórczą? Informacje z przewodnika chyba dalekie są od prawdy...

Niemniej jednak dookoła widać pełno róż

2014-05-27%252013-15-03.JPG

2014-05-27%252013-18-44.JPG

Wejście do muzeum

2014-05-27%252013-18-10.JPG

sobie darujemy, gdyż cena za możliwość filmowania wnętrza (30zł) jest odstraszająca. Lepiej już kupić kilka kartonów tego

2014-05-27%252016-00-24.JPG

i raczyć się tym w upalne dni, jakich w Bułgarii pod dostatkiem. Dlatego też czym prędzej zdążamy na wschód.

Do dużego miasta Burgas chcemy dojechać jutro, natomiast dziś celem jest dotarcie na wybrzeże bardziej na północy. Droga przez Ajtos z początku asfaltowa, potem już traci twardą nawierzchnię

alwa_20140527_160833.avi_000.jpg

Nawigacja samochodowa gubi się, więc konieczne jest użycie notebooka. Po kilkunastu kilometrach przez las docieramy do wsi. Stamtąd już lepszymi lub gorszymi asfaltami, docieramy do drogi biegnącej wzdłuż wybrzeża. Tu już mamy inną Bułgarię - nowiusieńka nawierzchnia, bryczki, chodniki a brzeg morza zabudowany daczami i hotelami.

alwa_20140527_175835.avi_000.jpg

Ze znalezieniem przyzwoitego miejsca na namiot nie będzie tutaj tak prosto. Studiując mapę odnajduję bliżej brzegu zabudowania obozu pionierów. Zapewne już nieistniejącego, lecz z doświadczenia wiem, że często takie miejsca są opuszczone i że miejsce dla namiotu zawsze się znajdzie. Skręcamy więc w boczną drogę, napotykając szlaban (otwarty!)

2014-05-27%252018-09-56.JPG

obok którego, rozpadająca się budka. To wygląda obiecująco. Po chwili oczom ukazuje się kolejny szlaban. Ten jednak posiada wartownika i oczywiście jest zamknięty. Nie mam ochoty prowadzić zapewne długich pertraktacji o darmowe wpuszczenie nas, a z mapy wynika, że dotrzeć na plażę można podążając zarośniętą drogą z prawej. Wiedzie ona wprost ku zabudowaniom byłego obozu wypoczynkowego.

2014-05-27%252018-20-14.JPG

który to, jak widać na mapie leży już nad morskim wybrzeżem. Niestety zapuszczoną asfaltową dróżkę przegradza co? Wiadomo szlaban z pordzewiałą kłódką. Wrr... Bezludzie kompletne. Teraz wiem, że do Bułgarii należy podróżować z brzeszczotem! Postanawiamy więc dokonać infiltracji obozu na piechotę. Na pierwszy rzut oka widać, że przyroda zagościła się już tutaj na dobre

2014-05-27%252018-20-21.JPG

2014-05-27%252018-42-49.JPG

Z pokoi, w których kiedyś wypoczywały dzieci, wszystko zostało wymiecione, nie został tutaj nawet jeden przedmiot, dzięki któremu moglibyśmy lepiej poznać historię tego miejsca. Znajdujemy wprawdzie kilka zaryglowanych i zaplombowanych drzwi, ale na ich forsowanie nie mamy ochoty. Zauważamy też, że łagier jest położony dość daleko od morza, zatem nie ma tego złego...

Należy więc poszukać gdzie indziej. Następnym zjazdem dojeżdżamy błotnistą drogą do placu budowy, kolejny kończy się na polu uprawnym. Za polem gęstwina i urwisko. Do morza 300 metrów... Tutaj również się nie zatrzymamy...

Nagle pomimo świecącego jeszcze słońca zaczyna rzęsiście padać. Na pobliskiej stacji obmyślamy plan na resztę dnia. Odjechać od morza nie chcemy, zatem pozostaje dalsza jazda w kierunku Burgas do którego mamy już mniej niż 30km. Tuż za miejscowością Pomorie, między drogą a linią brzegową widzimy wąski pas zieleni. Po krótkim namyśle postanawiamy właśnie tam się zatrzymać. Burza trwa w najlepsze...

https://lh3.googleusercontent.com/-9SnackEs-u0/VCMa7Xu6AGI/AAAAAAAAA7Q/4NxM0slA96k/s640/alwa_20140527_210238.avi_001.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Super relacja, bardzo fajna. Czekam niecierpliwie na bardziej egzotyczne rejony:)

 

Możesz tylko w skrócie skrobnąć jak Wam się sprawiło auto i ile km to w sumie wyszło?

 

Pozdrawiam!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Yanas, jestem w trakcie zliczania kosztów i kilometrów. Wszystko napiszę potem. Ciąg dalszy:

28 V 2014

Nocleg w odległości 10 metrów od ruchliwej drogi, przy burzy z piorunami nie należał do najgorszych. Rano jest już piękna pogoda i możliwość kąpieli kilkanaście kroków od namiotu

2014-05-28%252007-48-49.JPG

W tych stronach byłem 14 lat temu podczas swojej pierwszej podróży na Wschód. Pamiętam doskonale jak wtedy, w sierpniu doskwierała nam powszechna susza i ciągłe upały. Teraz, pod koniec maja Bułgaria tonie w zieleni

2014-05-28%252011-51-12.JPG

2014-05-28%252011-58-13.JPG

2014-05-28%252011-58-30.JPG

a występujące temperatury są takie jak u nas latem.

2014-05-28%252012-30-08.JPG

Pamiętam, jak podczas mojej pierwszej podróży kąpaliśmy się na mierzei w okolicach Burgas. Oddzielała ona słone jezioro od Zatoki Burgaskiej. (zdjęcie z 2000 roku)

01_2000.jpg

Teraz tutaj nie pojedziemy. Dlaczego? Odpowiedź jest standardowa.

2014-05-28%252012-18-30.JPG

Po krótkich poszukiwaniach znajdujemy jednak plażę.

2014-05-28%252013-20-02.JPG

Śladem innych plażowiczów, też nic sobie nie robimy z widocznych zakazów. Nie brać kąpieli w tak przejrzystej i ciepłej wodzie zakrawało by nieomal na grzech ciężki...

Czas na Burgas! Miasto zapamiętałem głownie z tłocznego dworca kolejowego i nachalnych taksówkarzy posługujących się łamaną polszczyzną. Teraz natłoku turystów jeszcze nie ma - dworzec moim zdaniem zasługuje na miano prowincjonalnego.

2014-05-28%252015-00-51.JPG

Główna ulica miasta - Aleksandrowska jest deptakiem, na którym częściowo trwa remont. Po wizycie w znajdującej się na niej informacji turystycznej, stwierdzamy, że nie ma w mieście zabytków, które specjalnie by nas zainteresowały. Zatem pora na wypróbowanie kolejnych bułgarskich specjałów. Wybór tych jogurtów

2014-05-28%252016-23-42.JPG

okazał się strzałem w dziesiątkę!

Wyjeżdżamy już z miasta. Jedziemy dalej na południe w stronę granicy z Turcją. Jednak jazda asfaltową drogą do miasta Malko Tyrnowo (przy granicy) byłaby dość nudna, dlatego ciekawiej będzie pojechać poślednimi drogami. Wiele z nich zahacza o rzeczki i strumienie, można więc będzie znaleźć ciekawe miejsce dla postoju.

Jak było do przewidzenia, po przejechaniu kilku małych wiosek asfalt się kończy i jedziemy dobrze znanymi nam już leśnymi duktami. Ponieważ niedawno padało, do atrakcji dołączyły błoto i kałuże, często przez całą drogę. Średnia prędkość spada do 15km/h. Tutaj także nie spotykamy żadnego pojazdu. W pewnym momencie po przejechaniu dobrych kilkunastu kilometrów z gęstwiny wyłania się obóz drwali.

alwa_20140528_182211.avi_000.jpg

Ale zaraz? Co tam robią kobiety i dzieci? Może to obóz imigrantów z Turcji? Albo jakichś kłusowników? Po moim geście pozdrowienia podejrzliwe miny na czarnych twarzach koczowników zastępuje szeroki uśmiech. Chyba wszystkim (i nam także) ulżyło na sercu. Po przejechaniu części lasów, zatrzymujemy się obok drogi za wsią Zabiernowo.

2014-05-29%252007-39-08.JPG

 

29 V 2014

Wieczorem po ustaniu deszczu całą noc panowała przejmująca cisza. Dopiero nad ranem budzi nas śpiew ptaków i wyglądające powoli zza chmur słońce. Przed śniadaniem kąpiemy się na zmianę w przepływającym obok strumieniu. Po posiłku ruszamy w dalszą drogę.

alwa_20140529_090058.avi_000.jpg

Pogoda powoli się poprawia, jest ciepło a my w dobrych nastrojach myślami jesteśmy już na drogach Turcji. Do granicy tej ostatniej zostało mniej niż 30 kilometrów z czego blisko połowa przez las. Kalkuluję, że już za niecałą godzinę będziemy na przejściu granicznym. I jak często w takich sytuacjach bywa, jeden błąd wymusza korektę planów. W czasie omijania błotnistej koleiny, nie zauważam skarpy przykrytej gałęziami. W konsekwencji Forester zawisa niebezpiecznie

2014-05-29%252009-08-35.JPG

Bezpośrednie próby wyjechania nie zdają się na nic. Szukać pomocy? Do drogi asfaltowej jest prawie 9km, a sądząc po naszych obserwacjach trwać to będzie długo i kosztować drogo. Przednie prawe koło zaryte w skarpie, tylnie prawe w powietrzu. Musimy poradzić sobie sami! W ruch idą: saperka, którą odkopuje przód, piła do drewna, którą wycinam przeszkadzające gałęzie oraz podnośnik ustawiony na przezornie zabranych z Polski deskach:

2014-05-29%252009-48-08.JPG

2014-05-29%252010-24-40.JPG

Trzeba też zbudować nasyp ze ściętych dodatkowo grubszych konarów i umocnić na ile się da gliną:

2014-05-29%252010-54-21.JPG

Dochodzi południe, gdy nareszcie udaje się wyjechać

2014-05-29%252011-12-10.JPG

Przez konieczność rozładowywania samochodu i trudności z przekopywaniem grząskiej breji w jaką przekształciła się droga po ulewnych ostatnio deszczach na całość "operacji" tracimy ponad 2,5 godziny. To nie koniec opóźnienia. Po przygodach - mycie i pranie rzeczy w pobliskim zakolu rzeki.

2014-05-29%252012-09-05.JPG

Nabranie wody do picia w tym miejscu nie jest dobrym pomysłem z racji tego, że przepływa ona przez szereg wiosek. Od razu po wyjeździe z lasu na główną drogę, za zakrętem nieoczekiwana kontrola

alwa_20140529_130629.avi_000.jpg

i wymiana zdań:

-Dzień dobry, Polska? Dokąd jedziete?

-Dzień dobry! Do Turcji.

-Szeroka droga.

-Dziękuję!

Oby tak było przez całą naszą podróż...

 

Ostatnia możliwość zaopatrzenia się w wodę przed Turcją nadarza się niebawem - przy drodze sączy się woda ze źródełka

2014-05-29%252013-41-37.JPG

Wczesnym popołudniem docieramy w końcu do przejścia sprawiającego wrażenie nieczynnego

alwa_20140529_134758.avi_000.jpg

Bez szlabanów obejść się tu nie sposób. Jednak funkcjonariusze i tutaj są bardzo mili, w końcu po trzeciej z rzędu kontroli opuszczamy Bułgarię. Przed nami nowa przygoda...

alwa_20140529_142041.avi_000.jpg

 

C.d.n.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

CZĘŚĆ II -  29 V - 15 VI 2014 - Na Wschód! - Turcja i Gruzja.

 

O godzinie 14:21 widzimy już posterunki tureckie. Przedsmak Azji objawia się tutaj dość skomplikowaną odprawą na granicy, zgodnie z zasadą "nic nie wiadomo i znikąd pomocy", gdyż nie widać żadnych objaśnień czy znaków dokąd należy się udać w celu odprawienia samochodu, oprócz nic nie mówiących strzałek

2014-05-29%252014-20-41.jpg

Schemat postępowania jest następujący: najpierw należy zaparkować samochód gdzie się da (tak jak na powyższym zdjęciu), potem znaleźć w stojącym obok budynku właściwą kolejkę do kontroli paszportów. W tym miejscu ja musiałem przed ustawieniem się w tej kolejce dokonać kontroli mojej wizy w jednym z okienek (oczywiście nieoznaczonym). Po odstaniu kilkunastu minut i otrzymaniu stempla w paszporcie, można wrócić do samochodu. Teraz należy znaleźć człowieka w białej koszuli, który kręci się w pobliżu. Jest on odpowiedzialny za kontrolę celną. Pobieżnie ogląda on naszego wyładowanego Forka i na kolanie wbija ostatni, trzeci już stempel do mojego paszportu, zamaszyście się przy tym podpisując. Po niecałej godzinie jesteśmy już w Turcji. Do Istambułu dzieli nas dystans 240 kilometrów.

2014-05-29%252015-03-01.jpg

Nieco kreta droga wiodąca do autostrady jest jak widać w dużo lepszej kondycji niż jakakolwiek szosa w Bułgarii. Kluczową sprawą teraz jest wymiana pieniędzy. Na granicy nie dostrzegliśmy żadnego kantoru, a na zakupienie tureckich lir w Burgasie nie starczyło czasu (nawet nie widzieliśmy tam punktów wymiany). Pierwszym miejscem, gdzie szukamy kantorów jest miasto Kirklareli, które na pierwszy rzut oka tworzy tranzytowa droga na południe i pasmo marketów i przeróżnych punktów usługowych przy drodze. Po wizycie na pierwszej stacji benzynowej zaczynam rozumieć skąd bierze się tak dobre utrzymanie tutejszych dróg: ceny paliw: 1l LPG=1EUR!!! Najtańsza benzyna 1l=6,6PLN! (potem okaże się, że były to najniższe ceny, jakie widzieliśmy w Turcji). Brak jednak budek z napisem "Exchange" czy też innych miejsc wskazujących na możliwość zakupienia tutejszej waluty. Postanawiam zasięgnąć języka u obsługi stacji. O dziwo sprzedawca, po usłyszeniu, ile lir chcę kupić, oferuje mi wymianę na miejscu w sklepie. Za sto dolarów i 80 euro dostaję 460 lir (kurs oficjalny: jedna lira to półtorej złotówki). Jedziemy dalej w kierunku autostrady. Legalny wjazd na nią jest nie mniej skomplikowany dla nowoprzybyłego obcokrajowca niż kontrola na granicy. Przed bramkami należy zaparkować gdziekolwiek na poboczu, przejść przez drogę do widniejącego po prawej budynku

2014-05-29%252016-26-46.jpg

mieszczącego siedzibę służb dbających o stan autostrady (coś jak nasze ZDKiA), gdzie należy zaopatrzyć się w specjalną naklejkę HGS lub OGS (nazwa systemu) na szybę, dzięki której skaner na bramce da nam zielone światło. Oczywiście to kosztuje - 35 lir wystarcza na przejechanie całej planowanej trasy w Turcji. W budynku nawet mój fatalny angielski nie pomaga, dobrze, że istnieje jeszcze język migowy i obopólna chęć porozumienia się. Dostaję także broszurki, gdzie szczegółowo opisuje się sposób przyklejenia swojego rodzaju winietki - jednak tylko po turecku. Autostrady w Turcji jakością przyprawiają o zawrót głowy,

2014-05-29%252016-48-39b.jpg

podobnie jak ceny paliw na stacjach znajdujących się przy nich. Ja mam jakoś zawsze pecha trafić na krwiopijcę

2014-05-29%252017-38-41.JPG

Przyjąłem założenie, że dzięki tak wspaniale utrzymanym i oznakowanym drogom, na jezdni panuje porządek i kultura. Nie mogłem się bardziej pomylić. Niesygnalizowanie jakichkolwiek manewrów, trąbienie i nagłe wymuszanie pierwszeństwa, to w Turcji chleb powszedni. Chaos na drodze przybiera na sile wraz ze zbliżaniem się do Stambułu.

2014-05-29%252019-17-18.JPG

2014-05-29%252019-26-25.jpg

2014-05-29%252020-09-38.JPG

Zastanawiam się, po co te wszystkie znaki, ograniczenia czy nakazy, skoro nikt ich nie przestrzega? Przy okazji obserwujemy ciekawą rzecz: w Turcji na tabliczkach z nazwami miejscowości bardzo często widnieje także liczba ich mieszkańców. W przypadku Stambułu  - ponad 12,5 miliona!

2014-05-29%252019-25-10.JPG

Parę minut po 20 przejeżdżamy przez ponad 1,5-kilometrowy most przez cieśninę Bosfor. Nie wywarł on na mnie takiego wrażenia, jak się spodziewałem. Być może za sprawą późnej pory i wolnego, wymuszonego przez ilość samochodów, tempa jego pokonywania.

2014-05-29%252020-17-07.JPG

Stambułu nie mamy w planie zwiedzać, podobnie jak reszty kraju, traktując go tranzytowo. Ruch po wyjeździe z miasta odbywa się już szybciej. Jednak stacje benzynowe występują tutaj rzadko, tym bardziej takie z LPG. W pewnym momencie jesteśmy zmuszeni do zjechania z autostrady widząc gdzieś w oddali w przejeżdżanym właśnie miasteczku szukany punkt. Jest noc, zaczyna tak rzęsiście lać, że kierowcy boją się wyjeżdżać ze stacji, znajdując schronienie pod jej dachem.

2014-05-29%252021-11-31.jpg

Mimo dobrego oświetlenia ulic i znaków, jazda w nieznajomym miejscu jest dość utrudniona. Gazu w miasteczku nie ma. Jakiś Turek objaśnia nam na migi, że należy jechać dalej.

Autostradę co chwila rozświetlają błyskawice. Niesamowity widok.

2014-05-29%252021-08-12b.jpg

2014-05-29%252021-50-31.jpg

2014-05-29%252021-50-31g.jpg

Jadąc w Turcji staram się z oszczędności nie przekraczać 80km/h. Jednak rekord minimalnego spalania podczas jazdy (10,80l/100km w Polsce, średnia prędkość <80km/h) nie został do tej pory przeze mnie pobity. Jazda z powolną prędkością jest jednak męcząca także przez wyprzedzające niekiedy ciężarówki i autobusy, z których wszystkie, wszystkie! jadą ponad "setką".

2014-05-29%252020-35-25.jpg

Przed północą robimy dłuższy postój nieopodal stacji (nareszcie jest LPG) na jakimś skwerze. Na kolację gotujemy mleko i przyrządzamy skromny posiłek. Po niecałych dwóch godzinach jedziemy dalej.

 

30 V 2012

Jest wpół do trzeciej w nocy i pomimo jazdy na tempomacie bardzo drętwieje mi noga. Na napotkanym parkingu ucinam sobie więc godzinną drzemkę, Po kontynuowaniu jazdy dolegliwość szybko jednak powraca, a ja próbując temu przeciwdziałać przekręcam się na wszystkie możliwe sposoby. Pora na tankowanie. Niestety z gazem jest tylko stacja krwiopijcy. Pracownik stacji udaje głupka i napełnia cały zbiornik, chociaż po angielsku kilka razy prosiłem tylko o 20litrów. Po krótkiej (i oczywiście bezowocnej) kłótni ustępuję. Na przyszłość przygotuję kartkę ze stosowną liczbą, być może to odniesie lepszy skutek.

 Dochodzi 7 rano, gdy zatrzymujemy się na postój. Ponieważ czuję się zmęczony, rozbijamy namiot niedaleko drogi, za nieczynną stacją benzynową. Śpimy wprawdzie tylko cztery godziny, ale przygotowanie posiłków (przed i po śnie) zajmuje tyle czasu, że dopiero po 13 wracamy na trasę. Do granicy z Gruzją dzieli nas jeszcze około 900km. W dalszym ciągu poruszamy się płaską jak stół drogą

2014-05-30%252016-06-52.jpg

2014-05-30%252016-18-52.jpg

Jeden z wielu tuneli (Norwegowie mogliby się od Turków uczyć)

2014-05-30%252017-27-57.jpg

Tutaj ruch w porównaniu z zachodnią częścią Turcji jest znikomy. Wraz ze zbliżaniem się do miasta Samsun, krajobraz zmienia się na górzysty. Materiał z okolicznych gór służyć może jako surowiec budowlany

2014-05-30%252016-42-52.jpg

Jedyne postoje, które dziś robimy są te na stacjach paliw. Tutaj, we Wschodniej Turcji, ludzie wydają mi się bardziej otwarci, bezinteresowni, bardziej ciekawi świata. Na jednej ze stacji pracownik podbiega i otwiera mi drzwi, a obsługa wita się ze mną uściśnięciem dłoni Zostaję ponadto obdarowany ładnymi szmatkami, które jak sugeruje jeden z pracowników mają służyć do czyszczenia karoserii. Jestem całą sytuacją tak zaskoczony, że zupełnie nie wiem jak się odwdzięczyć. Próbuję prowadzić konwersację, ale obecni wkoło wydają się znać wyłącznie turecki. Na twarzy Turka dostrzegam wyraźne zakłopotanie wynikające z niemożności porozumienia się. Cały czas się uśmiecha okazując serdeczność. Takie dziwne uczucie... W tym momencie bardzo żałuję, że nie nauczyłem się chociaż kilku słów po turecku.

2014-05-30%252019-38-55.JPG

Do tej pory Turcja wydaje się nam stosunkowo bogatym krajem Nie tylko drogi, wiadukty i tunele ale także mijane zabudowania, cała otaczająca infrastruktura wyglądają na o wiele lepsze niż w Polsce, w sklepach dominują tureckie produkty, a ludzie wydają się zadowoleni z życia. Nie wiemy, czy wjeżdżając w którąś z bocznych dróg i kręcąc się po okolicy napotkalibyśmy zgoła inne widoki.

Pod wieczór jadąc drogą przy plaży wpada nam w oko zjazd

https://lh5.googleusercontent.com/-j8GstCNlGGU/VFKr9oUMgvI/AAAAAAAABDY/ye-2014-05-30%252020-02-08.jpg

(Na powyższym zdjęciu widać jednocześnie drogę ekspresową, wyjazd bezpośrednio na nią z garażu, oraz brzeg morza z tyłu za domem)

skwapliwie więc korzystamy z okazji na miejsce na zrobienie posiłku. Uzyskujemy zgodę mieszkańców posesji na zatrzymanie się, po czym zabieramy się do rozłożenia kuchenki i gotowania wody. Widząc to, córka gospodarza domu po angielsku zaprasza nas do stołu stojącego za płotem w ogrodzie, po czym przynosi nam pokrojonego arbuza i świeży chleb...

2014-05-30%252020-58-24.JPG

My odwdzięczamy się czekoladą, którą nie bez oporów przyjmuje gospodarz domu.

Gdy ruszamy dalej w trasę jest już ciemno, kontynuuję jednak jazdę, bo jutro chcemy już dotrzeć do Gruzji, wcześniej jednak zatrzymać się na zakupy w Trabzonie jeszcze przed południem. Po 23, gdy od miasta dzieli nas już tylko 150 kilometrów

2014-05-30%252023-06-47.JPG

usilnie szukamy jakiegoś zjazdu nad morze. W końcu w ciemnościach dostrzegamy coś co przypomina gruntową drogę prowadzącą ku brzegowi. Jednak jak się okazuje wiedzie ona do jakiejś zagrodzonych szlabanem zabudowań. Ponieważ w Bułgarii nabawiłem się czegoś, co nazwałbym "szlabanofobią" postanawiam jechać dalej. Jeszcze tylko chwila na herbatkę i czekoladę, gdy dostrzegamy TO. Patrząc tak na szumiące morze widzę światełko, przesuwające się szybko po powierzchni. "Pewnie statek" - myślę. Jednak obiekt poruszał się za szybko. "Samochód?" -"Nie, niemożliwe" stwierdza Masza. Potem jednak widzę, że z tyłu ma on czerwone oświetlenie. Ponieważ jednak statki nie posiadają takiego oświetlenia na rufie, stwierdzamy, że to na pewno samochód. Ale jak to, przecież jesteśmy na brzegu morza? Musi zatem istnieć jakaś mierzeja, na której znajdziemy miejsce na nocleg! Wracając dalej drogą natrafiamy na kolejny zjazd, wyglądający niemalże identycznie jak poprzedni. Egipskie ciemności nie pozwalają nam jednak rozeznać okolicy. Można zamiast tego jechać prosto w nieznane. A nieznane wygląda nam na jakiś wielki plac budowy, stoi mała  oświetlona budka, którą przejeżdżamy nie zatrzymywani przez nikogo. Z jednej strony jakiejś głazy

2014-05-30%252023-26-42.jpg

Miejsce raczej niegościnne. Wracamy więc w kierunku głównej drogi. Gdy zatrzymujemy się by przypomnieć sobie powrotną drogę w ciemności, w oddali widzimy światła zbliżającego się szybko samochodu. Półciężarówka mija nas, po czym gwałtownie hamuje. Kierowca wyciąga telefon i obserwując nasz samochód gdzieś dzwoni. My chyba byliśmy zbyt zmęczeni by się przestraszyć. Do czasu. Ruszając wolno zauważamy szybko światła drugiego samochodu, który tym razem jedzie wprost na nas dając znaki światłami. Dzieje się tak do momentu, gdy zupełnie zajeżdża mi drogę. Jednocześnie z tyłu blokuje mnie półciężarówka... Instynktownie wysiadam z samochodu. W tym momencie z samochodu z naprzeciwka spokojnym krokiem zbliża się do mnie kilku ludzi. Uśmiech jednego z nich i pytanie "what do you want?" rozluźnia w mig atmosferę. Na pewno nie spodziewałem się w tej sytuacji uśmiechu i takiego pytania. Można by sobie wyobrazić, jak potraktowano by nas na przykłąd w Rosji. Omar jest jednym z trzech głównych inżynierów budowy, na której placu się właśnie znajdujemy. Przedstawia nam swoich dwóch ochroniarzy, żołnierzy (obiekt ochrania wojsko) i oczywiście wypytuje, co tutaj robimy. Ponieważ wyjaśniamy, że szukaliśmy właśnie miejsca na nocleg, a oferta hotelowa nas nie interesuje, Omar zaprasza nas do stojącego nieopodal baraku, gdzie wraz z żołnierzami (po cywilnemu) ugaszcza nas pyszną kawą (nigdy nie piłem wcześniej tak dobrej kawy). potem też pokazuje miejsce, gdzie możemy spędzić noc. Pokój z dużym łóżkiem, łazienką i nowymi meblami nie zadziwił by nas, gdyby nie fakt, że na co dzień śpią w nim robotnicy z budowy. Turcja to chyba jednak bogaty kraj...

 

31 V 2014

Wstajemy przez 7, gdyż o tej właśnie godzinie mamy zjawić się u Omara w jego biurze. Pijemy z nim kawę i poznajemy nareszcie miejsce w którym się znaleźliśmy.

2014-05-31%252007-04-15.JPG

Już rozumiemy, że Omar jest kierownikiem całego przedsięwzięcia, widać tak nie tylko po tym jak zwracają się do niego wszyscy napotkani pracownicy. Omar pokazuje nam projekt 4. pod względem wielkości lotniska budowanego na wodzie, którego jest autorem! Przedstawia nam też kilka liczb. Otóż w tym miejscu w którym stoimy, trzy lata temu znajdowało się morze (głębokie na 16m), po zasypaniu 45 mln t skały utwardzonej spoiwem powstał ląd o powierzchni dwóch kilometrów kwadratowych. Prace trwają 24 godziny na dobę a zatrudnionych jest tutaj 800 osób. Cały kapitał, projekt, technologia i siła robocza są tureckie. Za trzy miesiące mają lądować tutaj pierwsze samoloty, a całość ma być gotowa za dwa lata. Nasz rozmówca deklaruje, że to już jego ostatnia praca, po zbudowaniu lotniska odchodzi na emeryturę (w wieku 45lat) i całą resztę życia odda się podróżowaniu. Pytam, po co Turcji lotnisko na wodzie? Przecież tu nie Japonia, lądu pod dostatkiem. Owszem - odpowiada Omar, lecz teren tutaj jest górzysty, a lokalizacja - pośrodku dwóch dużych miast - Samsuna i Trabzona jest najlepszym miejscem na tego typu inwestycję, gdyż owe miasta nie posiadają lotnisk odpowiedniej wielkości. Mamy wielką ochotę zwiedzić plac budowy, nasz znajomy bez problemu zgadza się pokazać nam "swoje królestwo", -Ale moim samochodem - mówi.

Jedziemy nowo budowanym pasem startowym o długości dwóch kilometrów. Po prawej mamy morze, odgrodzone ciągnącą się na całej długości kilkumetrową ścianą z odłamków skał. Dowiadujemy się, że każdy fragment utworzonego w ten sposób falochronu waży od 10 do 18 ton, a przekrój ściany jest trapezem, którego podstawa (przy dnie) ma szerokość 140 metrów. Po krótkim spacerze po falochronie i serii zdjęć

2014-05-31%252007-45-39.JPG

Omar zawozi nas z powrotem do "baraków", po czym serdecznie żegnamy się z nim obiecując, że odezwiemy się po powrocie. Dochodzi 11:40, jak jedziemy już trasą przelotową do Trabzonu mijając gęsto zabudowane przedmieścia.

2014-05-31%252009-90-31.JPG.jpg

2014-05-31%252011-23-57.jpg

2014-05-31%252011-29-57.jpg

W Trabzonie planujemy zrobić dłuższy postój, gdyż naszym celem w tym mieście są zakupy na tamtejszym bazarze. Wyjeżdżając z Polski wiedziałem już, że tam właśnie będę chciał kupić sobie sandały, gdyż stan obecnych pozostawia wiele do życzenia

2014-05-28%252013-00-02.JPG

(zdjęcie z plaży w Bułgarii)

Wjazd na bazar szybko odnajdujemy z pomocą nawigacji. Nie wygląda on na pierwszy rzut oka zbyt okazale

2014-05-31%252011-44-57.jpg

Ciasne uliczki i samochody ustawione jak śledzie w puszce sprawiają, że znalezienie miejsca do parkowania graniczy z cudem. W końcu robiąc pętle po okolicy wciskamy się w jakąś wąską przecznicę i ruszamy wprost na zakupy.

Miasto, mimo, że pod względem liczby ludności dorównuje Gdańskowi, posiada dość małą starówkę

2014-05-31%252011-47-02.JPG

2014-05-31%252011-47-28.JPG

W chyba najczęstszym miejscu spotkań w centrum obserwujemy pełen "pluralizm ubioru"

2014-05-31%252011-59-31.JPG

Bazar nie jest tak duży jak przypuszczaliśmy a wraz z tym i wybór. Spodziewaliśmy się ponadto natrętnych sprzedawców i ciągłej troski o portfele. Na miejscu o dziwo, nikt nas nie nagabuje, a każdy sprzedawca zachowuje się tak, jakby sprzedał cały swój towar i wiedzie szczęśliwy obraz życia. Pomimo ograniczonej ilości modeli udaje mi się kupić nubukowe sandały z grubą podeszwą (za równowartość 45zł, po krótkim targowaniu się) oraz naczynie do parzenia kawy - marzy nam się skosztować jeszcze kiedyś takiej, jaką tylko tu próbowaliśmy.  

Po dwóch godzinach jesteśmy z powrotem przy samochodzie. Przykra niespodzianka - rodem z Bułgarii

2014-05-31%252013-07-51.jpg

Początkowo bierzemy owego osobnika za oszusta, potem jednak zauważamy, że inni kierowcy też uiszczają stosowną opłatę (w naszym przypadku równowartość 4,5zł).

Po otwarciu samochodu wyczuwam bardzo intensywny zapach gazu. Na początku myślę, że to wadliwe działanie instalacji, potem słyszę delikatny syk z tyłu samochodu. Okazuje się, że od panującego wewnątrz samochodu gorąca nasza butla gazowa zaczęła wypuszczać gaz! Jak najszybciej, w panice wietrzymy samochód. Dobrze, że w okolicy nikt nie przechodził z zapalonym papierosem. Nigdy nic nie wiadomo...

Do granicy z Gruzją zostało nam jeszcze tylko 200 kilometrów. Po dwóch godzinach jazdy drogą ekspresową zatrzymujemy się przy plaży na pierwszą i ostatnią w Turcji kąpiel w morzu.

2014-05-31%252015-51-34.JPG

Ponieważ na plaży kąpią się wyłącznie młodzi chłopacy a jedyne obecne tutaj kobiety ubrane są według muzułmańskiej tradycji, nie bawimy tutaj długo.

Na murku gotujemy herbatę na kuchence i wyruszamy w kierunku Gruzji malowniczą trasą przy wybrzeżu

2014-05-31%252017-14-49.jpg

 

2014-05-31%252017-15-53.JPG

 

2014-05-31%252017-35-49-a.jpg

 

2014-05-31%252017-35-49.jpg

 

Kolejka tirów stojących nawet w tunelu mówi nam, że zbliżamy się już do przejścia granicznego

2014-05-31%252017-23-48.JPG

Na przejściu

 

2014-05-31%252017-38-49.jpg

 

zastajemy pozorny chaos, jednak odprawa odbywa się szybko i bezproblemowo. Przejście strony tureckiej zajmuje nam dokładnie 14 minut. Turkiye Gule Gul!

 

2014-05-31%252017-43-06.JPG

 

Za tym płotem zaczyna się Gruzja.

2014-05-31%252017-53-34.jpg

Odprawa po stronie gruzińskiej trwa dokładnie 9 minut, z których trzy straciłem oczekując aż zapali się zielone światło na bramce. Nie doczekałem się. Przyszedł za to gruziński celnik, pytając ze zdziwieniem na co czekam? Tak, jeszcze za krótko jestem w Azji. Gruzja, choć geograficznie jej przynależy ma również sporo przybytków z Europy. Jednym z nich jest ustrój polityczny i skuteczna walka rządu z korupcją. Poruszanie się po drogach jest za to jak najbardziej azjatyckie. W Gruzji widoczne jest to jeszcze bardziej niż w Turcji za sprawą o wiele uboższej infrastruktury drogowej. Przed przejściem, na placu z ustawionymi bezładnie samochodami oczekuję jeszcze Maszy z którą rozłączyłem się jeszcze w Turcji (pasażerowie przechodzą kontrolę osobnym korytarzem). Ruszamy następnie w stronę Batumi, do którego zostało jeszcze 14 kilometrów. W międzyczasie odkrywam, że karta sim z gruzińskim numerem już straciła ważność, nie mogę więc skontaktować się z naszymi znajomymi i krewnymi w Gruzji, których informowaliśmy o naszym przyjeździe. Musimy więc naprędce wymienić walutę i dokonać zakupu numeru w mieście. Mimo, że jesteśmy daleko od centrum udaje się nam znaleźć punkt, w którym za jednym zamachem załatwiamy obie sprawy. Dzwonimy do Miszy - Gruzina, którego poznaliśmy rok temu w Kutaisi. Pełnił on tam rolę tamady, czyli kierownika wesela (bardzo chcieliśmy zobaczyć gruzińskie wesele, na które Misza nas zaprosił) i od tego czasu utrzymywaliśmy kontakt. Misza wyjeżdża po nas samochodem a potem prowadzi nas do swojego domu na obrzeżach miasta. Na miejscu już czekają na nas jego znajomi, z którymi siadamy do suto zastawionego stołu. Niestety nie obeszło się bez alkoholu, na szczęście w rozsądnych ilościach.

 

1 VI 2014

Rano wstajemy wcześnie, mimo krótkiego snu i "przebytej" imprezy. Być może to zasługa czystego powietrza i wysokości, gdyż dom Miszy

 

2014-06-01%252008-24-06.JPG

 

2014-06-01%252010-50-13.JPG

znajduje się znacznie powyżej miasta

 

2014-06-01%252008-24-51.JPG

 

Po śniadaniu siedzimy jeszcze trochę przy stole z sąsiadami Miszy.

2014-06-01%252009-43-58.JPG

Ich wzajemne sąsiedzkie relacje sprawiają wrażenie rodzinnych i niezwykle serdecznych. Myślę sobie tak z nieukrywaną zazdrością, dlaczego u nas, w Polsce często tak nie jest?

Gospodarz pokazuje nam też swoje gospodarstwo

2014-06-01%252010-57-00.JPG

Nie chcąc nadwyrężać gościnności, informujemy, że udajemy się w dalszą drogę. Wręczam Miszy prezent z Polski - "Żołądkową Gorzką". Na odchodne Gospodyni daje nam siatkę tylko co zerwanych pomarańczy. Wisiały na drzewach całą zimę, więc ich wygląd odbiega znacznie od wyglądu sklepowych. Gdy potem je próbujemy, stwierdzamy zgodnie -  tak smacznych pomarańczy jeszcze nigdy nie jedliśmy!

Dziś jest Dzień Dziecka, więc w Batumi odbywa się z tego powodu festyn. Przed 11 jedziemy z Miszą do miasta. Na miejscu trwa koncert muzyki dziecięcej, mamy przyjemność zetknięcia się na żywo z piękną gruzińską muzyką.

2014-06-01%252013-36-52.JPG

2014-06-01%252013-44-25.JPG

Wypytuję jeszcze Miszę o relacje z sąsiadami Gruzji. Tutaj bez zaskoczeń, jeśli chodzi o Ormian i Azerów  (Gruzini darzą sympatia tych drugich), natomiast pamięć o tureckich podbojach w Adżarii wciąż jest żywa.

Po festynie żegnamy się i jedziemy w kierunku centrum, po drodze snując rozważania na temat stosunków gruzińsko-tureckich. Z ubiegłorocznego wyjazdu do Gruzji pozostał nam w Batumi jeszcze jeden kontakt tym razem do osoby wynajmującej kwaterę, więc naturalnym biegiem rzeczy udajemy się właśnie tam. Ponieważ jedziemy "w miasto" należy nadać Foresterowi odpowiedni wygląd. Obsługa napotkanej myjni

2014-06-01%252013-58-34.jpg

z podejrzanie wyglądającym "komitetem powitalnym" doprowadza auto do iście królewskiego wyglądu, jestem pod wrażeniem.

Parkujemy auto w centrum i w samochodzie czekamy na telefon od właściciela naszego przyszłego lokum  w Batumi, gdzie chcemy spędzić jeszcze trzy dni. Gospodarze witają nas bardzo serdecznie.

2014-06-01%252016-39-24a.jpg

Goszczą nas kawą i pysznym chaczapuri.

Rozlokowujemy się tak jak rok temu na przestronnym poddaszu,

2014-06-03%252021-32-28.JPG

a wieczorem idziemy podziwiać grę świateł w centrum Batumi.

2014-06-01%252023-04-36.JPG

2014-06-01%252023-05-03.JPG

2014-06-01%252023-14-45.JPG

Nadciągający deszcz sprawia, że zatrzymujemy się w restauracji "Mararino", gdzie korzystając z dostępnego wi-fi kontaktujemy się z bliskimi.

 

2 VI 2014

Dziś dzień tzw. organizacyjny, tym bardziej, że pogoda za oknem nie nastraja do spacerów po nadmorskiej promenadzie. Nastrój psuje mi też brak czegokolwiek do natychmiastowego zjedzenia. Udajemy się na pobliski rynek w wir zakupów:

 

Pomidory i ogórki, papryka, pietruszka - w porównaniu z tymi kupowanymi w Polsce to niemalże niebo i ziemia; 2 kg ryżu, płatki owsiane, ciastka owsiane (Pycha! Nie do dostania u nas), mleko "domasznie" (tak dobrego mleka do tej pory nie piłem), mięso i szare mydło. Oprócz tego kupujemy też chałwę czekoladową made in Ukraine - jej również w Polsce nie widzieliśmy. Po zakupach, przyrządzeniu i spożyciu zakupionych specjałów naprawdę nie chce się szybko wracać do kraju! Po śniadaniu dalsze obowiązki - pranie, notatki z podróży i porządki na komputerze.

Późnym popołudniem postanawiamy w mieście "wyskoczyć w Internet". Wczorajsza historia z deszczem niestety się powtarza, tym razem korzystanie z wi-fi na powietrzu jest utrudnione. Wracamy więc na kwaterę, gdzie zostaję zaproszony przez Awto (naszego gospodarza) "na jednego". Wspólne rozmowy (dołącza do nas jego sąsiad) przedłużają się. W czasie biesiady poznaję nieco lepiej obraz teraźniejszej Gruzji. Awto i jego sąsiad nie pracują, czekają na wiek, w którym będą uprawnieni do otrzymywania emerytury, którą w Gruzji stanowi równowartość 100 dolarów. Te pieniądze nawet w połowie nie pokrywają ich obecnych potrzeb, więc jak wszędzie tutaj, ludzie żyją blisko pomagając sobie nawzajem, inwestują też w rozwój swoich dzieci. Na moje pytanie do sąsiada Awto, jak by zareagował, gdyby któregoś pięknego dnia jego córka zakomunikowała jemu, że ma zamiar na stałe wyjechać za granicę ów odpowiedział, że (cytat) "nogi bym jej z d... powyrywał". Do mieszczącej się piętro wyżej kwatery docieram po trzech godzinach od rozstania z Maszą na dole. Do późnych godzin nocnych oglądamy potem telewizję, m .in. złe wiadomości z Ługańska - możliwość odwiedzenia teściów w drodze powrotnej staje się niestety coraz mniej prawdopodobna.

 

3 VI 2014

Dziś pogoda nas także nie rozpieszcza. Udaje nam się kupić rzecz długo poszukiwaną - soczewki kontaktowe dla Maszy, a także pokrowiec na samochód, który będzie służyć jako zadaszenie od słońca i deszczu. Ponieważ wymiary płachty są spore (4m x 5m) istnieje konieczność rozpostarcia jego części na palikach. Pytam sprzedawcę, czy posiada może u siebie jakieś listwy? Odpowiedź jest pozytywna, idziemy więc w głąb podwórza do budującego się domu. Leżą tam w kupie różne, w większości brudne i zgniłe deski. Wybieram co lepsze sztuki (jest ich w sumie trzy), dziękuję, płacę za pokrowiec i szykuję się do odejścia. Jednak sprzedawca zażądał dodatkowej zapłaty za deski. Proponuję więc 1 lari (2zł) za sztukę co wydaje mi się dość wygórowaną ceną. Jakież było moje zdziwienie, gdy dosłownie wyrywając mi deski, sprzedawca stwierdził, że za takie śmieszne pieniądze on by ich nawet nie pociął. Do głowy by mi nie przyszło, że ktoś może żądać w takim przypadku zapłaty za tak nędznie wyglądającą rzecz! Argumentacja o tym, że takie deski same za darmo nie rosną jakoś do nas nie trafia. Oddaję mu więc listwy sam zabierając (za darmo) zgniłą deskę, która ma mi służyć jako pomoc przy ewentualnym odkopywaniu samochodu. Całe zdarzenie pozostawia u nas niesmak, więc po krótkim namyśle postanawiam zwrócić także pokrowiec. Tutaj o mało nie dochodzi do bijatyki a powodem jest, że jakoby nie podziękowałem za wielkoduszność sprzedawcy. Przypominając Gruzinowi, że jednak było zupełnie inaczej, sprawiam, że sprzedawca mięknie i łaskawie daruje nam to wszystko o co prosiliśmy. Jednak mit serdeczności i uczynności Gruzinów prysł w jednej chwili. Tak naprawdę oprócz Miszy i naszych krewnych nie zetknęliśmy się w zasadzie z jakąś specjalną formą bezpłatnej pomocy w tym kraju. Czytając różne publikacje i przewodniki można odnieść wrażenie, że mamy ciągłego pecha spotykając po drodze "nie tych" ludzi. A jednak... Przykład ten, jak również nagminnie spotykana nieustępliwość przy targowaniu się gdziekolwiek, krętactwa taksówkarzy podczas ubiegłorocznej podróży czy też ceny wynajmu w opłakanym często stanie mieszkań, nakładają się na obraz społeczeństwa, które przez napływ turystów (szczególnie w ostatnich latach) poczuło siłę pieniądza, tracąc jednocześnie bezinteresowność. Bo czyż Gruzja jest rzeczywiście tak biednym krajem? Podróżując dalej, zdobywamy dowód na to, że pieniądz i masowa turystyka zmieniają nieodwracalnie myślenie lokalnej społeczności, budząc w niej zimne kalkulacje.

To nieprzyjemne zdarzenie psuje nastrój na resztę dnia, który spędzamy przez kiepską pogodę na kwaterze.

 

4 VI 2014

Pogoda nareszcie się poprawiła, szkoda, że to ostatni nasz dzień pobytu w Batumi. Odnosimy do samochodu większość rzeczy i idziemy na plażę.

2014-06-04%252012-02-10.JPG

Woda jednak jest o wiele chłodniejsza od tej w Turcji, zapewne za sprawą niedawno padających deszczy. Nie spędzamy więc na nabrzeżu wiele czasu i już nieco po 14 wyjeżdżamy z Batumi.

Pierwszym naszym celem ma być największy wodospad w Gruzji - 70 metrowy o nazwie Mahuntseti znajduje się 30 kilometrów od Batumi. Aby go zobaczyć wystarczy odbić nieco z trasy Batumi-Achaltsiche która biegnie doliną rzeki Adżaristskali

2014-06-04%252014-51-45.jpg

Odnajdujemy ledwie widoczny drogowskaz

2014-06-04%252015-24-45.jpg

i po przejechaniu jeszcze około 300 metrów docieramy do celu. Obiekt posiada nawet parking (i parkingowego)

2014-06-04%252015-33-45.jpg

Któremu dla świętego spokoju wręczam 1 lari. Idziemy podziwiać gruziński cud natury

2014-06-04%252015-35-15.JPG

2014-06-04%252015-44-22.JPG

miejsce jeszcze nie zostało zniszczone przez kulturę masową, chyba nie jest też zbytnio popularne wśród turystów z Europy Zachodniej - spotykamy tutaj tylko Turków i Gruzinów.

2014-06-04%252015-48-24.JPG

U podnóża wodospadu znajduje się stara (wybudowana w 1937 roku) elektrownia wodna. Ja, jako miłośnik wszelkich tam i zapór i tym razem nie odpuszczam okazji spenetrowania okolicy

2014-06-04%252016-05-02.JPG

Z drugiej strony drogi, nieco dalej znajduje się ciekawy most przez rzekę

2014-06-04%252016-15-53.JPG

jeden z wielu  w okolicy liczący sobie grubo ponad 1000 lat. Podążając dalej drogą przejeżdżamy co rusz wioski wciśnięte pomiędzy góry i rzekę.

2014-06-04%252017-25-07.jpg

Droga zaczyna tracić swoje globalne znaczenie, przybierając wyraźne znamiona drogi lokalnej.

2014-06-04%252017-49-07.jpg

Za miejscowością Chulo asfalt się definitywnie kończy, a my nie wierząc własnym oczom zostajemy na "gruntowce"

2014-06-04%252018-25-07.jpg

2014-06-04%252018-38-45.JPG

Jedziemy wyżej i wyżej a przed nami pojawiają się coraz ładniejsze widoki.

2014-06-04%252018-44-17.JPG

Wioski coraz bardziej zapuszczone, zamieszkałe przez mniejszość zapewne ormiańską, ale także przez muzułmanów (w wioskach można zauważyć meczety). Droga staje się coraz bardziej rozmyta i błotnista.

2014-06-04%252018-52-07.jpg

 

2014-06-04%252019-04-07.jpg

2014-06-04%252018-58-07.jpg

W końcu kilkanaście minut przed godziną 20, rozbijamy na wysokości 1680m npm obóz na górskiej łączce w osłonie pagórków.

2014-06-04%252020-16-38.JPG

Edytowane przez Submath
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

5 VI 2014      

Mimo pobudki o 6:00 z racji chłodu panującego na zewnątrz wygramolimy się z namiotu dopiero godzinę później. Szybko robi się ciepło, gdyż niebo jest prawie bezchmurne

2014-06-05%252009-29-28.JPG

Przygotowujemy śniadanie. Standardowe menu: zupa z mięsem z konserwy, ziemniakami, marchewką, pietruszką i innymi przyprawami Do tego tkemali, czyli gatunek śliwek o lekko kwaskowatym smaku, których całą siatkę wręczyła żona Miszy. Na deser kupiona w Batumi czekoladowa chałwa z herbatą.

Krótka inspekcja rzeczy potrzebnych; paliki, o które poszła dwa dni temu taka kłótnia decyduję się zostawić, jako że zagracają i tak przeładowanego prawie po sufit Forka. Po śniadaniu i wspomnianych drobnych porządkach zwijamy się i pniemy dalej w kierunku przełęczy Goderdżi (2025m npm.). Obawy przed zasypaniem drogi przez śnieg i w konsekwencji wolne tempo podróży okazały się nieuzasadnione; resztki śniegu obserwujemy jedynie obok drogi na wysokości 1918m npm., a więc prawie na najwyższym punkcie trasy.

2014-06-05%252009-43-49.jpg

Na przełęczy

2014-06-05%252009-47-51.JPG

nieczynny (być może nie tylko poza sezonem) wyciąg narciarski i kilkanaście rozwalających się chat stanowiących infrastrukturę "ośrodka". Leżąca poniżej okolica upstrzona jest domkami dla pasterzy wypasających bydło na rozpościerających się wokół halach

2014-06-05%252009-52-49.jpg    

Potem już ciągle w dół. Zawsze lubię obserwować pojawiające się wtedy kolejno piętra roślinności: hale, nieduże krzewy i drzewa, drzewa iglaste i las mieszany.

2014-06-05%252010-12-30.JPG

2014-06-05%252010-14-37.JPG

2014-06-05%252011-11-42.mp4_000.jpg

Spostrzegam z zaskoczeniem, że kończy się gaz w zbiorniku. Wczoraj świeciły się jeszcze 3 diody, teraz mam jedną i jeszcze migającą, a przejechałem od ostatniej obserwacji tylko 100km. Wzniesienia niby niespecjalnie wysokie, zapewne to przez bagaż...

Trasa w dół do Adigeni wiedzie resztkami asfaltu, czyli nawierzchnią za którą zdecydowanie nie przepadam. Za to dzięki nachyleniu terenu i spływającej przez to wodzie, nie jest ona usiana dziurami, można więc zachować rozsądne tempo. Od wsi Zarzma pojawia się świeży i równiutki asfalt. Droga z Adigeni do Achaltsiche jest bardzo malownicza

2014-06-05%252011-32-49.JPG

2014-06-05%252011-33-00.JPG

W małym miasteczku Achaltsiche

2014-06-05%252011-49-28.jpg

jest stary zamek, który chcemy zobaczyć. Odnowione uliczki prowadzące do niego nie wróżą nic dobrego

2014-06-05%252011-52-48.jpg

I rzeczywiście: odpicowana atrakcja dla turystów

2014-06-05%252011-55-53.JPG

zupełnie moim zdaniem, straciła średniowieczny klimat. Wstęp (równowartość 10zł od głowy) oraz widok za murami

2014-06-05%252011-57-04.JPG

są wystarczające, by nas stąd odstraszyć.

Do Skalnego miasta Wardzia (naszego najważniejszego celu w Gruzji) mamy tylko 66km, więc nie oglądając się za siebie podążamy dalej. Trasa wije się doliną rzeki Mtkwari (ros. Kura, azerb. Kur) - największej w Gruzji, którą będziemy jeszcze niejednokrotnie spotykać na swojej drodze.

2014-06-05%252012-29-24.jpg

W Aspindza zatrzymujemy się w celu uzupełnienia prowiantu - wypatrujemy stragany z przetworami mlecznymi. Bez powodzenia próbujemy kupić za rozsądne pieniądze chaczapuri, ale sprzedawcy widząc turystów proponują takie ceny, że jest nam tylko do śmiechu. Po przekąszeniu tego i owego w samochodzie ruszamy na Wardzie.

2014-06-05%252013-34-47.jpg

Mimochodem zauważamy, że busikami podróżują tutaj nie tylko ludzie

2014-06-05%252013-32-23.JPG

Zaraz po skręcie z głównej drogi naszym oczom ukazuje się majestatycznie wyglądające ruiny twierdzy Chertwisi.

2014-06-05%252013-34-48.jpg

Jeden rzut oka i wiemy, że takiego miejsca nie można przepuścić! 

2014-06-05%252013-41-45.JPG

Zabytek liczący sobie prawie 700 lat obecnie popada w ruinę. W komnatach twierdzy zwierzęta gospodarskie z pobliskiej wsi znajdują schronienie

2014-06-05%252013-43-18.JPG

2014-06-05%252013-44-25.JPG

2014-06-05%252013-45-39.JPG

Czy jednak byłoby lepiej te miejsce "odrestaurować", tzn. wyłożyć ładną płytkę chodnikową, postawić oświetlenie, otynkować ładnie ściany? Czy miejsce to nie straciłoby wtedy swojego klimatu?

2014-06-05%252013-46-30.JPG

Taki scenariusz też jest w niedalekiej przyszłości prawdopodobny

2014-06-05%252013-56-16.JPG

Buszujemy po ruinach zwiedzając wszystkie dostępne zakamarki. Po sesji zdjęciowej schodzimy do samochodu zaparkowanego poniżej przy drodze. Teraz już bez postoju zdążamy do skalnego miasta, którego "przedmieścia" widać już z drogi

2014-06-05%252014-32-54.JPG

Zostawiamy samochód na parkingu i krętą drogą docieramy do zbocza góry.

Jesteśmy w okresie przedsezonowym, dlatego miasto mamy popołudniu tylko dla siebie

2014-06-05%252014-49-51.JPG

2014-06-05%252015-08-54.JPG

(nie licząc batiuszki i osób zajmujących się chyba konserwacją niektórych pomieszczeń).

2014-06-05%252015-15-18.JPG

Tylko w kilku miejscach zeszpecono okolicę przez zamontowanie barierek

2014-06-05%252015-19-27.JPG

Ignorując występujące tu i ówdzie znaki "przejścia nie ma" można zobaczyć takie widoki

2014-06-05%252015-41-50.JPG

Miejsce niesamowite. Przed trzęsieniem ziemi, które nawiedziło ten rejon kilka wieków temu te pomieszczenia schowane były w całości głęboko we wnętrzu góry

2014-06-05%252015-45-20.JPG

2014-06-05%252016-05-47.JPG

Przy okazji trenuję kilka razy bieg na krótki dystans (przez schody i tunel), którego celem jest zdążenie przed uruchomieniem spustu migawki

2014-06-05%252016-17-18.JPG

W wielu miejscach zachowały się jeszcze skalne malowidła z wizerunkami świętych (liczące sobie nie mniej niż 800 lat).

2014-06-05%252016-18-00.JPG

I pomieszczenia gospodarskie o najróżniejszych przeznaczeniach

2014-06-05%252016-23-34.JPG

 

2014-06-05%252016-31-05.JPG

 

Po prawie trzech godzinach myszkowania we wnętrzu góry jesteśmy z powrotem na dole. Uzupełniamy zapasy wody w małym źródełku obok i regenerujemy zmęczenie poprzez konsumpcję pysznych cukierków produkcji ormiańskiej (zakupionych w Batumi). Ponieważ nie jest jeszcze późno, decyduję dojechać do miasta Achalkalaki i poszukać miejsca na nocleg w jego pobliżu. Byłoby nudne jechać tam główną asfaltową drogą, zatem wybieram objazd przez małą wioskę Apnia, położoną kilkaset metrów powyżej Wardzi, po drugiej stronie doliny.

Pogoda trochę zaczyna się psuć, mimo tego stopniowo odkrywa się okazały widok na Wardzie

2014-06-05%252017-24-36.jpg   

2014-06-05%252017-55-25.JPG

Jazda rozbitą szutrową drogą z racji kształtu nazywaną przeze mnie "kiszką"

2014-06-05%252017-43-26.JPG

wywołuje u Maszy skrajne uczucia. Zmuszony jestem do ciągłego zapewniania, że wiem gdzie jadę i NAPEWNO dojedziemy. I tak prawie do samego końca podróży...

Droga prowadzi na szczyt góry i po kilku kilometrach docieramy do wsi Apnia. Wysokościomierz pokazuje 1761m npm. Wieś jest skupiskiem domków wykonanych pod jeden szablon

2014-06-05%252018-06-35.jpg

 

2014-06-05%252018-06-36.jpg

2014-06-05%252018-06-54.JPG

Sądząc po jej wielkości, ludzie mieszkają tutaj także zimą. Ciekawe jakie wtedy warunki tu panują?

2014-06-05%252018-18-36.jpg

Następna wioska - Gogaszeni jest bliźniaczo podobno do Apnia (ten sam rodzaj domków) z tym, że nieco większa.

2014-06-05%252018-15-36.jpg

Od razu oblizujemy się myśląc o pysznej kaszy mannie na owczym mleku... Niestety próby zakupu mleka o tej porze są nieskuteczne - jest jeszcze za wcześnie (świeże mleko można dostać tylko późnym wieczorem- co do tej pory nie było oczywiste dla nas, miastowych)

Ponieważ droga przestaje się zgadzać z mapą, przy pobliskim sklepie decyduję się zasięgnąć języka.

Na pytanie o drogę w stronę Achalkalaki, stojący obok małego sklepiku Gruzin pokazuje gestem na prawo. Jego rewanżowe pytanie, czy mamy wódkę, to w jakim jest stanie podważają nieco jego wiarygodność. Droga na lewo wydaje mi się bardziej uczęszczana, zatem kieruję się w tym kierunku.

Jeszcze bardzo długo będę żałował tej decyzji... Po przejechaniu kilku zagród z rozpadającymi się chatami i pordzewiałymi wrakami maszyn rolniczych docieramy do rozległego pastwiska. Ponieważ nawigacja samochodowa o dziwo daje jeszcze radę, kontynuujemy jazdę zgodnie z mapą, w kierunku sporej wsi Kumordo. Plan na dziś bez zmian - dotrzeć do Achalkalaki. Tymczasem miny nam rzedną, bo droga, którą jechaliśmy okazała się drogą dojazdową na pole i wygląda... w tym miejscu pasuje  raczej "w ogóle nie wygląda".

2014-06-05%252018-24-33.jpg

Nawigacja samochodowa teraz zda się na nic. Jechać dalej jednak można, co więc robić... Owocem krótkiej narady nad notebookiem jest jazda na azymut wprost po hali. Przynosi w końcu to rezultat, mizerny ale zawsze - znajdujemy trop, czyli ledwie widoczne ślady opon prowadzące w jako-tako dobrym kierunku. Po jakimś czasie dojeżdżamy do małego rozlewiska. Po ostatnich deszczach musiało przybrać wody, która w konsekwencji zalała drogę. Jedyny objazd może przebiegać przez błotniste pole po prawej. Ponieważ do błotnistych pól mam już awersję, chcę znaleźć złoty środek - i to dosłownie jadąc środkiem miedzy wodą a polem. Niestety kończy się to klapą. Forester grzęźnie w błocie po same drzwi. Wszelkie próby wyjechania kończą się fiaskiem.

2014-06-05%252019-04-01.JPG

Tym razem postanawiam od razu poszukać pomocy na własną rękę. Powoli się ściemnia, błota jest sporo, więc czuję, że wyciąganie samochodu w ten sam sposób co w Bułgarii trwało by zbyt długo, tym bardziej, że od najbliższych zabudowań powinna nas dzielić nie więcej niż godzina drogi. Zostawiamy więc samochód i zabierając niezbędne rzeczy idziemy wzdłuż drogi. Przed nami bezkres łąk

2014-06-05%252019-22-47.JPG

Po kilkudziesięciu minutach docieramy do pierwszych domostw na skraju wsi. Widząc zaparkowany uazik, nie namyślam się wiele i stukam do drzwi. Po dłuższej chwili wychodzi gospodyni. Tutaj pierwsze rozczarowanie: uazik nie na chodzie. Przez chwilę mam nadzieję, gdy gospodyni zastanawia się jeszcze nad możliwością użycia "Biełorusów", czyli traktorów, w jakie rząd Gruzji zaopatruje wsie. Jest późno, więc nie próbuję sprawdzać, czy rzeczywiście ma rację mówiąc, że wszystkie traktory obecnie są "zajęte" w jakiś niepojęty dla mnie sposób. Gospodyni jednak ma syna w gospodarstwie (jednego z siedmiorga rodzeństwa), który posiada "odpowiedni" samochód, by mi pomóc. Rzeczywiście, po kilkunastu minutach lotem strzały pojawia się syn kobiety na srebrnej "diesiatkie" (radzieckim samochodzie z początku lat 90). Jestem bardzo sceptyczny co do pomysłu, że taki samochód wyciągnie obładowanego Forestera, jednakże chłopak łamanym rosyjskim gorąco zapewnia mnie o pomyślności przedsięwzięcia. Kobieta jednocześnie zaprasza Maszę do chaty, a ja wraz z kierowcą "10" jechać mam do miejsca, gdzie zostawiłem auto. Mam nieco obaw przed rozdzielaniem się, jednakże wierząc w gościnność i serdeczność ludzi ostatecznie się na to godzę. Słuszność decyzji dociera do mnie od pierwszych sekund jazdy z nowym znajomym. Chłopak drugą rzeczą, którą zrobił po wciśnięciu gazu do dechy były szaleńcze manewry kierownicą - na zakrętach miałem wrażenie jakby miało mi urwać głowę. Zupełnie nie rozumiałem (i do tej pory nie udało mi się tego zrozumieć) dlaczego na wybojach, po błocie i kamieniach chłopak ten nie mógł jechać wolniej niż 40km/h. Do tego, widząc kamień zbyt wysoki dla zawieszenia jego samochodu za każdym razem zmuszony był gwałtownie hamować i sytuacja z początku się powtarzała itd... Po jakimś czasie jazdy bez ładu i składu docieramy do zakopanego Forka. Rozładowuję częściowo bagażnik, by dostać się do liny i saperki. Potem dołączam do rozładunku wszystkie cięższe rzeczy z tyłu, kładąc je na pole. Przywiązujemy z tyłu linę, po czym chłopak bez słowa siada za kierownicę swojego samochodu i rusza nie czekając na mój sygnał. Ponieważ nie zdążyłem uruchomić samochodu (ani tym bardziej spuścić ręcznego hamulca) lina pękła momentalnie. Na szczęście mam drugą, zapasową a tę która pękła radzono mi wyrzucić jeszcze przed wyjazdem. Z pierwszego razu udaje się wyjechać. Trochę to wstyd, aby taki samochód jak "10" wyciągał Subaru. Dlatego nie będę publikować fotografii dokumentujących to przykre zdarzenie. Chociaż... analizując materiał z kamery zauważyłem, że kluczowe było tylko pierwsze szarpnięcie, dalej całość roboty przejął wsteczny bieg. Może by więc zamiast "10" wystarczyły dwie pary silnych rąk z przodu? Tego jednak wtedy nie miałem...

Powrotną drogę do Kumordo pokonujemy również w zabójczym tempie. Tym razem i ja zostaję zaproszony do izby. Oczekuje tam na mnie moja żona z gospodynią, która zdążyła w czasie naszej nieobecności wydoić krowę i przygotować kolację.  Siedzimy w zadymionym pomieszczeniu w którym zamiast łóżek znajdują się drewniane ławy. Na środku pomieszczenia żelazny piecyk z grubą rurą uchodzącą w sufit. W jednym z rogów pokoju ogromny telewizor z płaskim ekranem, na którym dziecko i żona "naszego wybawcy" oglądają jakiś serial. Na stole uboga jak na Gruzję strawa: makaron, trochę matsoni (rodzaj kefiru), ser, pomidory i ogórki. Do tego chleb i napój gazowany, który przez nasz głód smakował wybornie. Przed kolacją dostaję jeszcze miskę do mycia, w której trzeba dwa razy zmienić wodę by moje nogi doprowadzić do w miarę przyzwoitego stanu (oblepione błotem sandały zostawiłem na zewnątrz).

Po kolacji serdecznie żegnamy się ze wszystkimi, ściskam chłopaka, darując mu kolejną butelkę wódki z naszego zapasu, po czym chłopak oznajmia, że pokaże nam dalszą drogę. Już w kompletnych ciemnościach szalejemy (bo jazdą tego nie można nazwać) po wertepach we wsi zbliżając się do głównej drogi na Achalkalaki. Chłopak podejrzanie długo nas odprowadza. Czyżby w nadziei, że nie trafimy tu z powrotem? Właśnie wtedy w głowie kołacze mi myśl "gdzie jest saperka?" Coś nie potrafię sobie przypomnieć, gdzie ją położyłem, gdy po wyjechaniu z błota układałem rzeczy do bagażnika. Nie chce mi się jednak wierzyć w złe intencje chłopaka, zostawiając śledztwo na później. Gdy do Achalkalaki dzieli nas już tylko 15km, chłopak wreszcie zatrzymuje się, po czym szybko z nami żegna. Teraz jeszcze kilkanaście minut szutrową drogą i jesteśmy na asfaltowej drodze do miasta.

Po godzinie 23. przejeżdżamy słabo oświetlone Achalkalaki. Jadąc na północ próbujemy szukać jakichś zjazdów prowadzących do miejsca, w którym możliwe byłoby rozbicie namiotu. Po prawej urwiste zbocza gór, po lewej rzeka, miejsca więc niewiele. Z racji późnej pory, zatrzymujemy się na poboczu, rozbijając namiot na małym skrawku zieleni oddzielającym jezdnię od urwistego brzegu rzeki.

 

6 VI 2014

2014-06-06%252006-34-48.JPG

Rano potwierdzają się najgorsze obawy - saperki brak. Po dłuższej analizie wszystkich okoliczności dochodzę do wniosku, że musiała ona zostać zabrana przez syna gospodyni. Do złych wiadomości na początek dnia dochodzi także dźwięk, jaki wydaje Forek przy gazowaniu - prawdopodobnie uszkodzony wydech lub tłumik. Na pewno stało się to podczas wczorajszej jazdy po kamieniach.

Planuję usunąć usterkę w Tbilisi (do którego dzisiaj zdążamy), przed tym jednak od razu na gorąco, bez śniadania postanawiam wrócić do Kumordo, by odzyskać własność. Masza próbuje odwieść mnie od tego pomysłu, jednak jestem nieugięty. Po drodze zatrzymujemy się przy ciekawym obiekcie - most przez rzekę zrobiony z wagonu kolejowego

2014-06-06%252007-53-17.JPG

2014-06-06%252007-55-10.JPG

To w tym miejscu chcieliśmy poszukać noclegu, w ciemności jednak nie zauważyliśmy go i pojechaliśmy za daleko. Wyboistą drogą wracamy do wsi

2014-06-06%252008-31-21.jpg

w której jednak gubimy się w zalanych wodą i błotem "uliczkach".

Musiałem się chyba czerwienić ze wstydu, gdy widziałem spojrzenia ludzi we wsi obserwujących moje manewry objeżdżania, wyjeżdżania i powrotu "tam skąd przyjechałem". Widać emocje i głód musiały tymczasowo odebrać mi rozum, gdyż dopiero gdy wyjechaliśmy ze wsi zrozumiałem absurd całego zamierzenia. Dobrze, że to tylko 40 kilometrów w obie strony...

W szybkim tempie więc pokonujemy drogę do Ninotsmindy. Parkujemy przed komisariatem Policji

 

2014-06-06%252009-36-39.jpg

 

i udajemy się na zakupy żywności.

Wiedzieliśmy, że na południu Gruzji mieszka sporo Ormian. Jeśli nie zwracać uwagi na napisy na budynkach, to bywając w Ninotsmindzie  można pomyśleć, że znaleźliśmy w Armenii

2014-06-06%252009-17-06.JPG.

Do granicy jest stąd tylko 20km.

Kierujemy się na trasę do miasta Tsalka, wcześniej chcąc obejrzeć kilka jezior położonych w malowniczej podobno okolicy. Zjeżdżamy z drogi by zatrzymać się przy brzegu największego z nich - Parawani. Położone jest ono na wysokości 2047 m npm. i jest największe w Gruzji.

Pogoda jednak jest kiepska, więc z pięknych widoków nici. Zimno (11 *C) i cały czas nieprzyjemnie pada, postój jednak jest konieczny, gdyż od rana nic jeszcze nie jedliśmy.

2014-06-06%252011-22-48.JPG

2014-06-06%252011-24-04.JPG

2014-06-06%252011-55-42.JPG

Po prawie 3 godzinach z pełnymi żołądkami ruszamy na północ. Za wsią Ajazmi droga skręca w lewo i pnie się w górę w stronę jeziora Tabaskuri. Tam mamy zamiar właśnie dotrzeć. Początki wyglądają tak:

 

2014-06-06%252014-17-22.jpg

 

Od tego miejsca do jeziora jest około 30km. Drogi w najbliższej wsi rozgałęziają się we wszystkich kierunkach. Nie mam ochoty błąkać się wśród błotnistej mazi, postanawiam więc w napotkanym sklepie zasięgnąć informacji odnośnie warunków na planowanej trasie. Sprzedawczyni jest sceptyczna co do pomysłu przejechania tej trasy moim samochodem. Ja nie podzielam tej opinii, jednak postanawiam trochę posiedzieć z notebookiem by bardziej przeanalizować rzeźbę terenu i odległość do przebycia. Gdy tak stoimy przed sklepem podjeżdża jakiś Gruzin na BMW z silnikiem o pojemności na oko półtora razy większej od mojego. "Felgi 17 cali, duży samochód, SUV, ten chłop pewnie tam jeździ, zapytam go" - myślę. Jakież było moje zdziwienie, gdy na pytanie o drogę do Tabaskuri usłyszałem - Nieee! Ja swoim tam nie dojadę... -A moim? - pytam już tak z przekory, -Napewno nie! Chociaż, jeśli jechać wolno, wolno i objechać... (tu jego dłoń  wykonuje ruchy zygzakiem) to może, może... To ostatnie zdanie budzi we mnie krztę nadziei, jednak z drugiej strony patrząc na zachmurzone niebo i błoto, gdzie by oczy nie podziać, zapał do pokonania dawno planowanej trasy zdecydowanie mija. Bo jakie widoki tam teraz zobaczymy?

Rezygnujemy zatem z pojechania na północ do Gori i trasę do stolicy Gruzji obieramy przez miasto Calka - ostatnie większe skupisko ludzkie na drodze do Tblisi (do którego zostało 90km).

2014-06-06%252015-04-22.jpg

Krótki spacer po mieście pozwala stwierdzić, że złote czasy to miejsce ma dawno za sobą.

2014-06-06%252015-38-14.JPG

2014-06-06%252015-57-46.JPG

Idziemy obejrzeć znajdującą się tutaj cerkiew greckokatolicką

2014-06-06%252015-26-50.JPG

Ponieważ mieszka tu obok Ormian spora mniejszość Grecka, ulice mają tu oznaczenia w dwóch alfabetach.

 

2014-06-06%252015-29-37.JPG

 

Jest nawet pomnik Arystotelesa

2014-06-06%252015-59-48.JPG

Spalone kino

2014-06-06%252015-43-08.JPG

z apokaliptycznie wyglądającym wnętrzem

2014-06-06%252015-47-46.JPG

Plac zabaw z atrakcjami w postaci błotnej zjeżdżalni.

2014-06-06%252015-50-59.JPG

To już chyba aquapark pod odkrytym niebem

2014-06-06%252015-51-16.JPG

Dzwonimy też do Tbilisi do krewnych Maszy by zapytać o adres jakieś stacji paliw z LPG, gdyż od Batumi gazu na stacjach nie widzieliśmy. W Gruzji większość kierowców oprócz paliw płynnych jeździ na CNG, więc niestety informacji nie uzyskujemy. Zostajemy jednak od razu zaproszeni w gości przez Hwicze - u którego byliśmy już rok temu.

Na przedmieściach Tbilisi na stacji Socar (koncernu z Azerbejdżanu), dostajemy wreszcie wskazówki, że na następnym "sokarze" (już w mieście) gaz jest. Rzecz nie była by warta wzmianki, gdyby nie to, że pierwszy raz w tej podróży nawiązuję znajomość z Azerbajdżańcami (celowo odtąd będę używać tej niepolskiej nazwy, gdyż zwyczajnie nie podoba mi się słowo "Azer") i obserwuję ciekawą rzecz. Otóż podział ról na stacjach "Socar" jest następujący: trzech pracowników, ubranych w firmowe stroje obsługuje kierowców, natomiast płacić należy zawsze "kogucikowi" w białej koszuli, czyli człowiekowi w rodzaju menedżera, który ze znudzoną miną, przegryzając nasiona słonecznika, powolnym krokiem przechadza się w pobliżu. Pracownicy są, jak zauważyłem niesamowicie serdeczni, interesują się, gdzie jadę, zagadują (podobnie jak w Turcji) natomiast jegomość pod krawatem udaje, że nic nie widzi a na moje pytania odpowiada zawsze gburowato, zwracając się "na Ty". Po uiszczeniu należności menedżer od razu oddaje małą część pieniędzy swoim sługom. Nie ma to, jak wypłata realizowana w systemie ciągłym.

2014-06-06%252018-50-39.JPG

Droga przy granicy miasta jakością już oczywiście odbiega od średniej w Gruzji. Znajduję od razu drugiego "sokara" bliźniaczo podobnym jeśli chodzi o obsługę, do pierwszego. LPG nie jest jednak w Gruzji taki tani. Różnica na litrze to równowartość 60 groszy, a pełen zbiornik (40l LPG) kosztował mnie 150zł. Odjeżdżam parę metrów od stacji, ręcznie przełączam na gaz i... nie działa! Wygląda na to, że coś musiało się zepsuć w obwodzie, bo nawet prąd nie idzie na centralkę. Próbuję kilka razy przełączyć lecz bez rezultatu. Oprócz warsztatu, który zajmie się moim wydechem muszę także poszukać gazownika. Dobrze, że właśnie przybyliśmy do stolicy, więc szybko wypatruję jakiś autoserwis. Niestety nie jest to serwis Subaru, zresztą zajmują się tutaj tylko naprawą silników, zostaję za to odesłany 200 metrów dalej. Na serwis Subaru to nie wygląda:

2014-06-06%252019-20-19.jpg

Niemniej jednak dokonuję tutaj niezbędnej naprawy pękniętego wydechu.

2014-06-06%252019-32-51.JPG

Potem zjawia się także elektryk,

2014-06-06%252019-56-02.JPG

który przez dobrą godzinę walczy z problemem. Jednak nie może mi pomóc z uwagi na archaiczność mojej instalacji gazowej. Krew mnie zalewa! Jeśli nie tutaj, to dalej tym bardziej tego nie naprawię. Dobrze, że w dalszym ciągu podróży benzyna będzie tylko tanieć...

Po wizycie w warsztacie jedziemy już prosto do Hwiczi. Dotarcie po zmroku na miejsce w gąszczu stołecznych ulic nie jest trywialne, tym bardziej, że z adresu znamy tylko nazwę stacji metro, a te nie figurują w nawigacji. W końcu, po trzech chyba postojach i wypytywaniu ludzi (nawet dyżurnego w napotkanej komendzie policji) o drogę, trafiamy we właściwy rejon. To jednak nie koniec przebojów. Musimy teraz jakoś odnaleźć dojazd pod właściwy blok. Pierwsza boczny zjazd z głównej arterii nie prowadzi jednak do celu. Z duszą na ramieniu zmuszony jestem do cofania spory odcinek w ciemnej i wąskiej uliczce, zapełnionej autami. Ciemnej dlatego, że właśnie zdałem sobie sprawę, że cały czas jadę na "postojówkach"! Dziwne, policja tyle razy już w Tbilisi po zmroku mnie mijała, widać tutaj to normalne.

Dochodzi 22:30, gdy docieramy nareszcie pod właściwy adres.

 

7 VI 2014

Ponieważ gospodarza nie ma w domu z rana (pracuje jako strażak na nocnej zmianie) od rana siedzimy w Internecie. Przed południem Hwicza wraca i o dziwo ma jeszcze energię by z nami gdzieś pójść. A u nas problemów z samochodem ciąg dalszy. W czasie jazdy spod podwozia dochodzą niepokojące stuki. Ponieważ wczoraj w warsztacie otrzymaliśmy informację, że gazownik przybędzie następnego dnia, udajemy się tam przed południem, tym razem we trójkę. W warsztacie mechanik diagnozuje konieczność wymiany łącznika stabilizatora z przodu. Niestety na miejscu brak tej części. Daję pieniądze mechanikowi, a Hwicza jedzie z nim po zakup. Wymieniam łącznik stabilizatora z przodu. Gazownik, który przychodzi w międzyczasie, pozbawia mnie złudzeń - taka instalacja jaką posiadam jest w Gruzji niespotykana, więc zostaje mi (przynajmniej na razie) dalsza jazda na benzynie. Całość (naprawa i diagnostyka) trwała prawie dwie godziny.

Wracamy do Hwiczy na obiad. Wieczorem już jedziemy w trójkę do Wahtanga - brata dziadka Hwiczy i jednocześnie brata dziadka mojej żony (w rodzinie było sześcioro braci). Po dojechaniu na miejsce czeka domownicy budują dla nas z platformę z desek aby Forester mógł zaparkować pod zbyt niskimi wrotami.

2014-06-07%252021-49-02.JPG

Potem jak to już zwykle bywa, zakrapiana wieczerza przy stole. Ponieważ zarówno Wahtang jak i jego syn - Szalwa z powodów zdrowotnych nie mogą pić, zostajemy tylko ja i Hwicza. Domowe winko i wódka sprawiają, że czas mija bardzo szybko. O godzinie 1. w nocy "na chodzie" zostajemy tylko my, gdyż reszta poszła spać. We dwóch siedzieć i pić było nudno, więc Hwicza ciągnie mnie do swojego sąsiada. Idziemy w ciemnościach przez uśpioną wieś. W pewnym momencie wchodzimy do jednego z obejść i Hwicza zaczyna łomotać w czyjeś drzwi. Patrzę nieco zdumiony i nie mam pojęcia czym to się skończy. Otwiera nam jakaś kobieta z malutkim dzieckiem na ręku, a Hwicza coś jej tłumaczy po gruzińsku podniesionym głosem, po czym daje znaki że jesteśmy zaproszeni w gościnę. Dochodzi druga w nocy... Rzeczywiście gospodyni czym prędzej przyodziewa "domowy" strój (otworzyła nam ubrana w piżamę) i budzi tak samo zaspanego męża. Teraz rozumiem, że powiedzenie "gość w dom - Bóg w dom" jest w Gruzji przykazaniem. W czasie, gdy nasz gospodarz nam nalewa (nie pamiętam już czy było to wino, czy wódka) gospodyni naprędce przyrządza nam jajecznicę (na kuchence turystycznej ustawionej w pokoju obok), kroi pomidory i ogórki i podaje do stołu! Przy czym domownicy sprawiają wrażenie zadowolonych z naszego przybycia. Gdy jemy i pijemy przy głośnej rozmowie żona gospodarza karmi (jak się dowiaduję) 3-miesięczną córeczkę. Pytam się potem Hwiczi, kim był człowiek, którego odwiedziliśmy  o takiej porze? "Krewny"-odpowiada zdawkowo Hwicza. "Trzy miesiące się nie widzieliśmy..."

 


8 VI 2014

Po wczorajszej imprezie, budzę się dopiero koło południa. Masza od dawna na nogach, przygotowuje wraz z gospodarzami śniadanie. Jemy wspólnie m.in. chinkali czyli rodzaj pierogów z mięsem, do tego trochę świeżych warzyw.

Wahtang jest uchodźcą z Tschinwali (Osetia Południowa). Odkąd w 2008 wybuchła tam wojna, zmuszeni byli wraz z żoną opuścić swoją posiadłość. Rząd Gruzji wybudował dla przesiedleńców mieszkania zastępcze. Ten kompleks modułowych domków wybudowanych cztery lata temu w szczerym polu znajduje się kilkanaście kilometrów na zachód od Gori.

2013-08-25%252015-28-02.JPG

2014-06-08%252009-21-37.JPG

Ludzie tutaj mieszkający żyją z zapomóg, które wypłaca im państwo. Oprócz pomocy finansowej są to także zwierzęta hodowlane i maszyny rolnicze, tak jak wspomniany wcześniej "Bielorus".

2014-06-08%252009-37-42.JPG

Od ubiegłego roku trochę się tutaj zmieniło. W tej chwili trwa budowa toalet.

2014-06-08%252009-42-23.JPG

Przykre, ile Ci ludzie stracili przez zupełnie niepotrzebnie rozpętany konflikt. Wahtang nie raz opowiadał o swoim spalonym domu w Tschinwali, teraz już jest stary i schorowany (w młodości uległ wypadkowi) by razem z żoną uprawiać ziemię wydzieloną przez państwo. Planuje kupić "Bielarusa" (za równowartość 2500zł) a potem od razu sprzedać (zakup w większości dofinansowuje rząd), gdyż ich syn, Szalwa nie pomaga im, mieszka na stałe w innym mieście i zajmuje się jakimś podejrzanymi interesami.

2014-06-08%252011-04-36.JPG

2014-06-08%252011-47-45.JPG

Spacer po wsi dobiega końca. Dochodzi 15, gdy ruszamy w drogę powrotną do Tbilisi. W wesołych nastrojach wracamy tą samą drogą. Hwicza rzuca myśl, by pojechać niedaleko do jego krewnego, który hoduje pyszne truskawki, ("ma ich na hektary") by zabrać kilka kilogramów na drogę. Naturalnie nie oponujemy, gdyż każde z nas ma już w myślach widok kilku skrzynek pysznych truskawek podanych potem z gęstą śmietaną. Jadąc śmiejemy się z Hwiczą i wspominamy wczorajszą imprezę. W pięknej pogodzie obserwujemy piękną przyrodę: schowane za pagórkami ruiny dawnych twierdz, płaskie i rozległe łąki i pole uprawne. Nic nie zapowiadało nieszczęścia...

W końcu docieramy do wioski będącej skupiskiem chat skleconych z najróżniejszych materiałów. Króluje wśród nich budowla podobna do betonowego bloku. Całość strasznie zapuszczona a na podwórzu jedna wielka błotnista kałuża. Hwicza wychodzi i  rozmawia chwilę z jednym z mieszkańców. Masza też wychodzi, by zrobić zdjęcie. Hwicza mówi, że tutaj jego krewnego nie ma, i musimy jechać na pole na którym obecnie zbiera owe truskawki. Obecny sąsiad informuje Masze by była ostrożna, ponieważ pies, który uwiązany leżał w błocie, a którego nikt z nas wcześniej nie zauważył, gryzie. Za późno... Gdy manewruję by wycofać widzę dziwną scenę. Pies zaczepił o nogawkę Maszy po czym momentalnie upadłą ona na ziemię, zdążyła wstać i skacząc na jednej nodze zaczęła zbliżać się do samochodu. Wybiegłem do i na rękach zaniosłem do samochodu. Widząc to

https://lh5.googleusercontent.com/-MojTqxfN17A/VFKuGizIdII/AAAAAAAABYA/uH57Vweywc0/s640/2014-06-08%252015-26-55.JPG

zupełnie straciłem nad sobą kontrolę. Podbiegłem do psa "częstując" go kilkoma okazałymi kamieniami. Pies z ujadaniem schował się między jakimiś patykami. Gdy już wszystkim obecnym na podwórku pogroziłem śmiercią, przyszło orzeźwienie. Do szpitala! Jechać! Natychmiast!!! Zabieramy się w te pędy. Hwicza po drodze każe zatrzymać się jeszcze i konsultuje na temat drogi do najbliższej kliniki. Krew z ran na nodze zabrudziła już całą nogawkę, a ja gazując ile się da, trąbiąc bez przerwy i nie zważając na znaki, zastanawiam się czy dojadę czy moja żona przed dotarciem do szpitala umrze z wykrwawienia. Gdy docieramy już pod budynek szpitala wjeżdżam niemalże przez otwarte drzwi. Lekarza!!!

Klinika jest dwupiętrowym budynkiem wyraźnie nadgryzionym przez ząb czasu. Nie ma tutaj jednak nawet windy, wnoszę więc Maszę na drugie piętro przez klatkę z drewnianymi schodami i odpadającą farbą na ścianach. Moje prośby o ratunek zostały usłyszane; na górze podbiegają do mnie pielęgniarki i pomagają ułożyć żonę na leżance w pozycji bezpiecznej. Na lekarza też nie trzeba długo czekać. Na szczęście krwotok udaje się w porę zatamować. Po opatrzeniu rany możemy odetchnąć z ulgą. Teraz Maszę czeka seria (w najlepszym wypadku) trzech zastrzyków dokonywanych w odstępach kilkudniowych (o ile pies nie był wściekły). Co ciekawe, musiałem zapłacić tylko za szczepionki, cała opieka lekarza i opatrunki były dla nas bezpłatne.

W drodze powrotnej jedziemy mimo wszystko na pole truskawek. Okazuje się, że hodowca, krewny Hwiczi jest także właścicielem owego psa. Nikt z obecnych nie zainteresował się stanem Maszy a właściciel z uśmiechem na ustach uspokaja "Nie bój się", nie rozumiejąc, że ugryzienia psa mogą być śmiertelnie niebezpieczne (o bliznach być może do końca życia nie wspominając).

Można by pomyśleć, że cala trójka

2014-06-08%252017-15-10.JPG

pół godziny później jest już gotowa "uczcić" w wyśmienitych nastrojach zaistniałe zdarzenie. Sarkastycznie proponuję im wspólne picie wina, po czym nie czekając na reakcję szybko odjeżdżamy zabierając Hwiczę z trzema skrzynkami truskawek. W Tbilisi jesteśmy po godzinie.

Zapytalem się potem Hwiczi, czy jeśli nie byłoby wypadku, to dali by nam mniej truskawek? "Nie, nie , nie ma różnicy!" - śmiejąc się odpowiada Hwicza. Dziwni ci Gruzini...

 

9 VI 2014

Dzień upływa pod znakiem rekonwalescencji Maszy i koszmarów związanych z pierwszymi zmianami opatrunków. Do kuracji należy też konieczna wizyta w klinice w Tbilisi i -oczywiście- kolejne zastrzyki.

2014-06-09%252013-59-37.JPG

 

10 VI 2014

Dziś też cały dzień siedzimy w domu. Hwicza zamawia w pobliskim sklepie dla mnie saperkę, która jakoby ma być "prawie taka sama jak moja". Masza powoli uczy się chodzić, a ja modyfikuję nasze plany odnośnie dalszej podróży.

 

11 VI 2014

Konsekwencji wypadku ciąg dalszy. Dziś upływa 3. dzień od pogryzienia, udać się więc do kliniki, tym razem w Tbilisi, na kolejną serię zastrzyków przeciwko tężcowi i wściekliźnie.

2014-06-11%252011-17-13.JPG

Zdawać by się mogło, że skoro to stolica, zaopatrzenie i obsługa szpitala winny stać na wyższym poziomie. W pokoju przyjęć brak jednak bieżącej wody a lekarze i pielęgniarki nie używają wcale rękawiczek przy zabiegach. Może zatem i dobrze, że obecny lekarz nawet nie oglądał rany, przypisał tylko dalsze antybiotyki i oczywiście dał skierowanie na przyjęcie kolejnej szczepionki. Policzyłem wydatki i do tej pory leczenie kosztowało mnie równowartość 290 złotych.

2014-06-11%252012-05-30.JPG

Po wizycie u lekarza wracamy do mieszkania Hwiczi, czeka tam na nas wystawny obiad.

2014-06-11%252018-13-06.JPG

I tak: Lobio (danie z fasoli), czachochbili (gotowany kurczak z pomidorami i cebulą; danie podobne do potrawki), sałatka z jajkami i majonezem domowej roboty i do tego parę litrów domowego wina. Pijemy oczywiście tylko my - ja i Hwicza. Zawsze przy takich okazjach, gdy na stole pojawia się wino, syn Hwiczy 22-letni Georgi dziwnym trafem gdzieś znika. Chyba dlatego Hwicza darzy mnie szczególną sympatią, chociaż nie dysponuję mocną głową, czego dowiodłem podczas naszej ubiegłorocznej wizyty. Mija toast za toastem a w Gruzji jak wiadomo, odmawianie podczas picia jest źle widziane. Na szczęście Hwicza też wódki nie lubi.

2014-06-11%252018-19-17.JPG

Po godzinie 20. na tyle już mi szumi w głowie, że konieczny będzie spacer. Tym razem nie będzie to nocny rajd po klubach (co miało miejsce prawie rok temu), lecz tylko zaczerpnięcie powietrza w okolicy

2014-06-11%252022-24-12.JPG

2014-06-11%252022-24-20.JPG

 

12 VI 2014

Nie pamiętamy o której wróciliśmy do domu, ale wiem jedno - to ostatnie takie picie wina w Gruzji! Brzmi to banalnie, podobnie jak slogan "alkohol to Twój największy wróg!", lecz od tej pory te hasła staram się konsekwentnie wcielać w życie. Będę jeszcze gorzko żałował, że nie zastosowałem tego od razu, począwszy od dzisiejszego dnia...

Dziś chcemy się nareszcie wyrwać ze stolicy. Znoszę pospiesznie rzeczy do samochodu i żegnamy się z naszymi przyjaciółmi, których dobrze zdążyliśmy poznać w biedzie. Teraz pojedziemy w mój ulubiony zakątek kraju - Narodowy Park Lagodechi. Po dokonaniu jeszcze zakupu leków i opatrunków w pobliskiej aptece, wyjeżdżamy z miasta. Stukilkudziesięciokilometrowa droga do Lagodechi jest raczej monotonna. Na uwagę zasługuje przejazd przez miasto i rejon Signachi.

2014-06-12%252015-14-33.JPG

Miasto "zrobione" pod turystów - nawet asfalt zastąpiono tutaj specjalnie brukowaną kostką. Odnowiono elewację, pobudowano przeróżne stylizowane na średniowieczne "bramy wjazdowe", postawiono kioski z pamiątkami...

2014-06-12%252015-27-36.JPG

2014-06-12%252016-02-59.JPG

Mimo tego, że miasto według mnie nie posiada średniowiecznego klimatu, warto tutaj moim zdaniem zatrzymać się przez chwilę, szczególnie po przyjeździe z centrum Tbilisi. My gościmy tutaj kilkadziesiąt minut w trakcie których odwiedzamy największy w mieście bazar

2014-06-12%252015-52-16.JPG

oraz próbujemy uzyskać informację, gdzie znajduje się najbliższy szpital (Masza potrzebuje trzeciej serii zastrzyków). Nikt jednak nie może nam pomóc. Blask nowości i kiczu urywa się w mgnieniu oka za granicami  miasta. Znów należy jechać slalomem

2014-06-12%252016-02-42.jpg

W kolejnej napotkanej miejscowości o skomplikowanej nazwie - Tsminda Ninos Tskaro (Tsnari) taksówkarze wskazują nam drogę do szpitala. Budynek robi bardzo dobre wrażenie - jest on chyba częścią realizacji projektu pomocy Gruzji przez państwa zachodnie i USA. Musimy tutaj wrócić za trzy dni. Dalsza droga do Lagodechi

2014-06-12%252016-30-23.jpg

przebiega już bez postoju. W oddali już widać osłonięte chmurami szczyty tzw. Małego Kaukazu

2014-06-12%252016-45-23.jpg

Docieramy do wsi Gurgieniani, od której prowadzi pieszy szlak na 40-metrowy wodospad ukryty w dolinie.

2014-06-13%252017-13-32.JPG

Tam mamy zamiar dotrzeć dziś lub jutro w zależności od naszych sił i pogody. Tymczasem przed wejściem do parku wita nas strażnik leśny i wskazuje miejsce do rozbicia namiotu. Potem na dżipie przyjeżdża do nas (rozbiliśmy namiot na wzgórzu powyżej drogi) kierownik parku, Zachar. Rozmawiamy, opowiadamy nasze przygody, po czym dostajemy zaproszenie do stojącego nieopodal w lesie stołu, przy którym zebrało się już lokalne towarzystwo.

Mamy przyjemność wysłuchać pięknych gruzińskich pieśni na żywo w tym wykonywanych przez zawodowego śpiewaka oraz szczególnie naszym zdaniem utalentowanego chłopaka w wieku 14 lat.

2014-06-12%252019-57-46.mp4_000.jpg

2014-06-12%252019-57-46.mp4_001.jpg

2014-06-12%252020-03-56.mp4_000.jpg

Dochodzi północ, gdy wracamy do swojego obozowiska. Oprócz miejsca na namiot i Forka, jest tam także woda oraz zadaszenie z oświetleniem.

2014-06-12%252021-40-44.JPG

 

13 VI 2014

Dzień wita nas piękną pogodą

2014-06-13%252007-56-04.JPG

co skutkuje nagłym napływem sił witalnych, wzmocnionych jeszcze poranną kąpielą

2014-06-13%252008-12-24K.mp4_000.jpg

2014-06-13%252015-14-32.JPG

Niestety Masza za sprawą ran czuje się nie najlepiej. Razem przygotowujemy śniadanie, a ja wybieram się do wsi kupić coś na obiad.

Z gór tymczasem nadciągają chmury (rzecz bardzo częsta tutaj) i gdy wychodzę ze sklepiku na moją głowę obrywa się ściana wody. Idę niewzruszony, gdy dogania mnie samochód. Siedzi w nim dwóch miejscowych chłopaków, którzy widząc obcego, proszą bym skorzystał z ich uczynności i dał się podwieźć do parku. Przy okazji wypytują mnie o najróżniejsze rzeczy mojego życia: ile lat, gdzie żona, ile dzieci itp. Nie pozostaję im dłużny i zapytuję, ile lat ma samochód którym jadę (jest to radziecki Waz-1 czyli popularna kopiejka)? Kierowca odpowiada - rocznik 69, nie wierzysz? Mogę pokazać paszport (dowód rejestracyjny)! Później zrozumiem, że samochody w wieku 40 i więcej lat, to na obszarze byłego ZSRR nic nadzwyczajnego. Kierowca odwozi mnie pod samą bramę parku a potem wraca do wsi. Czy takie zdarzenie mogło by mieć miejsce u nas?

Pogoda dziś w kratkę - resztę dnia spędzamy przy namiocie, jeśli nie liczyć moich trzech spacerów do wsi: po karton na konserwy, ziemniaki i jajka. Przy okazji ceny we wsi: 1l mleka od krowy - 4zł, 4 jajka - 2zł. 

 

14 VI 2014

Od rana pogoda kiepska ale jestem zdeterminowany by właśnie dziś "zdobyć" wodospad. Masza niestety nie kwalifikuje się na wspólną wędrówkę, z uwagi na to, że szlak biegnie częściowo korytem rzeki po sporych często odłamkach skał. Po posiłku, o godzinie 8:40 wyruszam w dolinę, zostawiając odpoczywającą Maszę przy namiocie. Dolina rzeki Ninoschewi

2014-06-14%252009-50-09.JPG

2014-06-14%252010-16-03.JPG

kończy się wodospadem o tej samej nazwie. Na miejscu bez zbytniego trudu jestem o 10:20.

2014-06-14%252010-28-06.JPG

2014-06-14%252011-21-37.JPG

Koniec szlaku położony jest na wysokości 930m npm. Wysokość względna wynosi więc 500m (z Giurgeniani). Zatem dla człowieka nie posiadającego kontuzji przejście nie powinno sprawić trudności.

2014-06-14%252010-41-58K.mp4_000.jpg

Gdy jestem z powrotem, Masza czeka już z gorącą zupą. Bogactwem parku oprócz bujnej przyrody są rzeki i rzeczki z najczystszą wodą. W jednej z nich bierzemy kąpiel mimo nie najwyższej temperatury

2014-06-14%252015-33-00.JPG

a potem wraz z Zacharem idziemy jeszcze do lasu, gdzie w namiotach śpią turyści z Polski. Przy ognisku towarzystwo otwiera wódkę i zakąskę

2014-06-14%252019-54-48.JPG

My jednak nie dołączamy z uwagi na konieczność jutrzejszego wstawania o wczesnej porze.

 

15 VI 2014

Dziś ostatni dzień w Gruzji. Zdarzenie z psem przedłużyło nasz pobyt w tym kraju o prawie tydzień. Musimy jeszcze udać się do szpitala w na ostatnią już szczepionkę dla Maszy. Za radą Zachara możemy załatwić tą sprawę w Lagodechi, dzięki czemu będziemy znacznie szybciej na granicy z Azerbejdżanem.

O 9 rano jesteśmy w Lagodechi

2014-06-15%252008-53-17.jpg

Dziś dzień wyborów, lecz z tej okazji dostrzegamy tylko nieliczne plakaty wiszące na murach domów. Nie wybory jednak przyszliśmy tu oglądać. Kierujemy się wpierw na mały, ale dobrze zaopatrzony bazar

2014-06-15%252009-02-50.mp4_000.jpg

Trzeba zrobić zapasy, gdyż jedzenie w Azerbejdżanie jest odczuwalnie droższe. Potem znajdujemy szpital

2014-06-15%252009-27-21.JPG

o dziwo (jak na miasteczko o takiej randze) jest on nowoczesny i czysty. A personel miły. Tutaj też płacimy tylko za szczepionki, pokazując historię choroby (dokument wydany w Tbilisi). Ponieważ głód zaczyna doskwierać (wyruszyliśmy bez śniadania),  po zakupie "lawasza", wychodzącego wprost z wielkiego pieca

2014-06-15%252010-38-34.JPG

nie można się opanować.

2014-06-15%252010-41-05.JPG

W pobliskim "spożywczaku", zakupujemy składniki naszego śniadania (jogurt z Turcji, chleb, owoce i chałwa z Ukrainy) i ucinamy sobie relaksujący postój na ławeczce w centrum.

2014-06-15%252011-38-05.JPG

Nawiasem mówiąc zastanawiamy się często jakie jedzenie oprócz warzyw, owoców, chleba, sławnego gruzińskiego sera i jego przetworów, oraz czaczy jest produkowane w Gruzji? Obserwując sklepowe półki i czytając etykietki mamy wrażenie, że Gruzja w tym względzie dawno jest już uzależniona od swoich sąsiadów: Rosji, Turcji a nawet Armenii.

Po posiłku szybkie zwijanie rzeczy. Do granicy stąd tylko cztery kilometry, więc prawie w oka mgnieniu docieramy na posterunek. Po stronie gruzińskiej nie musimy nawet wysiadać z samochodu. Po kontroli dokumentów i jednym spojrzeniu w kamerę w celu weryfikacji dostajemy zielone światło. Opuszczamy Gruzję, przejeżdżając graniczny most na rzece Mizimczaj. Za nią uzbrojony żołnierz już w innym mundurze przytykając na nasz widok dwa palce do ust, daje nam do zrozumienia, że znaleźliśmy się w zupełnie innym kraju...

 

C.d.n.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

 

 

No i gdzie ciąg dalszy ja się pytam grzecznie.

Aktualnie jestem w 1/2 Azerbejdżanu. Potem 5 dni w Kazachstanie, niestety trwa to długo, gdyż równolegle dokonuję obróbki wielu filmów. Myślę, że kolejna część ukaże się nie wcześniej niż za miesiąc i mam nadzieję, że będzie nie mniej przyjemna do czytania.

.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Super, szacun że Ci się chciało tak obszerną relację napisać;) Też kusi mnie wschodni kierunek, myślę o Gruzji. Nie myśleliście żeby przez Rosję przejechać do Gruzji? Wiza parę stówek, ale na paliwie możnaby zaoszczędzić sporo, szczególnie jak rubel tani. Tak się nad tym zastanawiam, a widzę że mieliście wszystko super przygotowane i przemyślane. Pozdrawiam świąteczno-noworocznie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No spoko, ale którędy przez Rosję chcesz jechać? Okrążając Ukrainę i Krym nadrobisz masę kilometrów, na dodatek zbytnio przyjaźni to Rosjanie nam (teraz szczególnie) nie są..

Pomyśl o promie z Odessy do Batumi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Białoruś- później Briańsk i Woroneż, z Woroneża w dół nawet jakaś bardziej główna trasa wiedzie. Nie wygląda to na tak specjalnie dalej, a i Rosjanie myślę że nie są tak nieprzychylni Polakom jak wieść gminna niesie. 

Szperając w necie trafiłem na stronę firmy zajmującej się organizacją wyjazdów offroadowych do Gruzji (między innymi) i oni właśnie przez Rosję zasuwają. U mnie gazu w aucie nie uświadczysz, a ceny benzyny które kolega podaje w swojej relacji niezbyt optymistyczne... W Rosji paliwo coś około 36-37 rubli, wg dzisiejszego kursu poniżej 2.5 pln powinno być (choć to wiedza czysto teoretyczna, a jak wiadomo Rosja to magiczna kraina).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pomyśl o promie z Odessy do Batumi.

zapomnij, dowiadywałem na miejscu i jakieś horrendalne pieniądze kosztował (typu 500 € samochód + ludzie) i nie wiadomo kiedy popłynie...

możesz zaatakować przez cieśninę kerczeńską ale... ;)

przez Białoruś i Rosję na dwukrotne wizy wdasz z 1500; więc najtaniej i tak wyjdzie przez Turcję :P

edit

tu masz dużo o Armenii (musisz się zarejestrować)

http://www.forum4x4.pl/viewtopic.php?f=27&t=101521&start=0

Edytowane przez wojo02
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...