Skocz do zawartości

Forkiem przez świat - Krym


zoui

Rekomendowane odpowiedzi

10507548.jpg

 

 

I.

Tegoroczne wakacje miały być inne niż zwykle – dalekie od cywilizacji i codziennego zgiełku, w zgodzie z naturą i naszą motoryzacyjną pasją. Wybór padł na Rumunię. Zakupiliśmy mapy i przewodniki, przejrzeliśmy internetowe relacje z wypraw do tego kraju i rozpoczęliśmy układanie trasy, nanosząc ją na zakupioną mapę. W poszukiwaniu kolejnych ciekawych miejsc postanowiliśmy zajrzeć na forum Land Rovera, gdzie natknęliśmy się na niezmiernie interesującą propozycję last minute: wyprawa na Krym dokładnie w czasie naszego planowanego wyjazdu do Rumunii. Decyzja była jednogłośna. Jedziemy na Krym!

Niestety chcieć to nie zawsze móc. Wszystko składało się pięknie do momentu, gdy okazało się, że paszport chojnego kilka dni temu stracił ważność. Zbieg okoliczności sprawił, że o paszport walczył bez skutku w Kolonii i Frankfurcie. Straciliśmy wszelką nadzieję, gdyż czas oczekiwania wynosił 30 dni, podczas gdy do planowanego wyjazdu pozostały dwie doby. Postanowiliśmy nie poddawać się i walczyć do końca. Złożyliśmy wniosek we wtorek o godz. 13.00, załączając pismo wyjaśniające naszą sytuację wraz z rachunkami za zakup menażki, namiotu, prowiantu, zapasów wody, mapy, przewodnika i innych niezbędnych artykułów, np. kremu do opalania. Nasza sytuacja była tragiczna. Pani urzędniczka określiła nasze szanse na zerowe. I wtedy stał się cud! Po zapoznaniu się z wnioskiem, a w szczególności z załącznikami kierownik wydziału zgodził się na przyspieszony tryb wydania paszportu. Ten cud rozpoczął lawinę zdarzeń. W 24 godziny paszport był wydrukowany, a w następne 24 godziny – przysłany z Warszawy, uwierzytelniony i o 16.30 odebrany. Później już tylko szybkie pakowanie i start na granicę! Udało się! „Jedziemy na Krym” stało się rzeczywistością.

 

II.

Stoimy na granicy w Korczowej. Za moment świt. Jak za dawnych czasów, z daleka słychać symfonię klaksonów zdenerwowanych kierowców TIR-ów. Przypominają nam się czasy, kiedy z zazdrością patrzyliśmy na pas dla „lepszych”, czyli obywateli UE. Teraz my stoimy na tym pasie, patrząc ze współczuciem na długą kolejkę wołg, ład i starych volkswagenów z ukraińskimi rejestracjami. Znaleźliśmy w radio stację „LVIV” – pierwszy kontakt z Ukrainą nawiązany! Po chwili przyszła refleksja – przecież oni śpiewają po włosku!

Po półtorej godziny stania w kolejce dla „uprzywilejowanych” doszliśmy do wniosku, że bycie w Unii nie zawsze popłaca. Ukraińskie łady i wołgi dawno odprawione, a my nadal stoimy w miejscu. Czas skontaktować się z ekipą z Landkliniki, która czeka na nas na granicy. Po telefonie podeszła do nas grupka uśmiechniętych osób, przywitaliśmy się i uradziliśmy, że wjadą przed nas do kolejki. Po chwili naszym zdziwionym oczom ukazały się ONE – wyłoniły się z mroku - cztery wyszpejowane Dyskoteki: każda podwyższona co najmniej o małego fiata, na oponach MT, ze snorkelami, bagażnikami dachowymi, wyciągarkami i całym osprzętem. W tym momencie byliśmy gotowi zawrócić i szybkim tempem udać się samotnie do Rumunii. Jednak po krótkiej rozmowie nasi nowi koledzy uświadomili nam, że wyjazd jest stricte turystyczny, nie zamierzają szaleć daleko od domu, a w razie czego nas wyciągną. Trochę nas to uspokoiło, ale nie do końca im wierzyliśmy. Po czasie kobieca intuicja znowu się sprawdziła, ale o tym później.

 

 

77259869.jpg

 

 

III.

Jedną z naszych obaw był strach przed kiepskiej jakości paliwem na Ukrainie. Zakupiliśmy kilka ulepszaczy, ale obawy okazały się zupełnie niepotrzebne. Droga usiana była gęsto stacjami Shella z dieslem V-Power, którym to poiliśmy Forka. Po kilkunastogodzinnej jeździe czas na pierwszy nocleg, którego miejsce wyznaczył kierownik wyprawy – Miłosz vel Rzeźnik (ksywka ta powinna nam dać do myślenia, ale chyba bardzo chcieliśmy jechać na Krym). Czas zapomnieć o luksusach – nocleg w samochodzie maksymalnie 4 godziny. O 5.00 rano pobudka, szybkie śniadanie i po ekspresowej integracji z miejscowymi konikami i bocianami ruszamy w dalszą drogę. Jeżeli kiedykolwiek narzekaliśmy na polskie drogi, cofamy wszystko to, co wcześniej powiedzieliśmy. Przy ukraińskich polskie szosy są gładkie jak stół. Pierwsza próba terenowa dla Forka miała miejsce podczas zjazdu na popołudniowy popas i kawę nad rzeką. Zjazd poszedł gładko, choć nie byliśmy pewni, czy wrócimy na górę. Nad rzeką mieliśmy piknik, dokarmiliśmy miejscowego psiaka, który odwiedził nas i koniecznie chciał się z nami zabrać w dalszą drogę oraz zasmakowaliśmy lokalnego przysmaku – gotowanych raków. Wracające pod górę na asfalt LandRovery przypomniały nam, że jedziemy SUV-em, a nie terenówką. Nasz Forek nie podzielił naszych obaw i bez problemu podjechał pod stromy podjazd. Wjazd uważaliśmy za naprawdę trudny. W drodze powrotnej również zatrzymaliśmy się w tym samym miejscu na nocleg. Tym razem podjazd nie był już przerażającą górką, a jedynie śmieszną nierównością terenu.

 

68677192.jpg

 

61040873.jpg

 

18324761.jpg

 

46841562.jpg

 

10335668.jpg

 

 

IV.

W Polsce nasłuchaliśmy się wielu historii o lokalnych stróżach prawa, którzy uprzykrzają życie turystom. Nasza ekipa po raz pierwszy miała z nimi do czynienia w Krasnopierekopsku, gdy nasz konwój przekroczył dozwoloną prędkość. Za całą grupę ucierpiał przewodnik stada. Po krótkich negocjacjach stanęło na 140 hrywnach ustawowego mandatu. Wbrew pozorom nie zepsuło nam to humorów i ruszyliśmy w dalszą drogę. W okolicach Kersonia Monika, Bartek i Kacper pojechali odebrać Romana – naszego nowego ukraińskiego współtowarzysza podróży, a przewodnik stada postanowił zapoznać nas z lokalną pustynią. Podczas dojazdu gruntowymi drogami dyskutowaliśmy nad sensem pchania się Forkiem na pustynię, szczególnie że w planie było, aby ją przeciąć w poprzek na azymut. W razie czego koledzy mieli pomóc. Pierwszy ruszył Miłosz, sprawdzając trasę, następnie Karol i Tomek. My trzymaliśmy się na końcu, ostrożnie badając trasę. Na początku przejazd nie był trudny, dopóki nie dojechaliśmy do pierwszej wydmy, gdzie nasi koledzy postanowili pohasać. Wynik – pierwszy zakopany Landek i pierwsza przygoda z wyciągarkami. Forek również się zakopał, ale mając w pamięci rady Dyrekcji, wyłączyliśmy kontrolę trakcji, co bardzo ułatwiło jazdę w kopnym piasku. Niska masa Forka w porównaniu z Landkami oraz opony zdecydowanie nie terenowe, zwłaszcza po trasie szosowej na Plejadach, ułatwiły nam zadanie. Oczywiście zdarzyło się zakopać jeszcze kilka razy, gdy zmuszeni byliśmy się zatrzymać, ale wystarczyło lekkie popchnięcie i Forek jechał dalej. To była nasza pierwsza prawdziwa próba terenowa! Udało się i po kilku godzinach, po przejechaniu wszerz całej pustyni, z ulgą wyjechaliśmy na ubitą drogę.

 

49098147.jpg

 

41957163.jpg

 

36049478.jpg

 

76359453.jpg

 

84035562.jpg

 

64962619.jpg

 

421ro.jpg

 

 

 

V.

Trzeci dzień wyprawy. Obudziliśmy się na pięknym cyplu nad Morzem Czarnym. Po wyjściu z namiotu zobaczyliśmy, że nasi sąsiedzi - Gosia i Karol – już pluskają się w morzu, a Asia i Tomek szykują posiłek. Kąpiel w morzu, śniadanko z pyszną baklawą, na którą namówiła nas Helenka, sprzedawaną przez przesympatyczną miejscową staruszkę, i ruszamy dalej. Miłosz obiecał nam piękne klify. Pierwsza plaża w rezerwacie wydała się nam za bardzo zaludniona, więc pojechaliśmy dalej. Po krótkiej przeprawie terenowej, podczas której Forek miał okazję pokazać piękny wykrzyż na dwóch równoległych rowach, zobaczyliśmy w oddali klify, lecz wcześniej obiecującą pustą plażę. Miłosz pojechał na przeszpiegi. Za nim wybrały się trzy pozostałe LandRovery. Okazało się, że miejsce jest piękne, tylko trochę bagniste. Najpierw utopił się Miłosz, za nim spieszący mu z pomocą Tomek i żądny przygód Karol. Został tylko Landek Bartka i Forek. Sytuacja była patowa, bo auta tkwiły w takiej glinie, że nie można było ich ruszyć. W tej kryzysowej sytuacji nie pozostało nic innego, jak chwycić za łopaty i pomóc kolegom. Jeden Landek wyciągał pozostałe, a Forek mu pomagał, służąc za kotwicę. Bądźmy jednak szczerzy – gdyby nie łopaty, lifty, pasy i wyciągarki, miejsce to byłoby naszym kolejnym noclegiem. Po 4 godzinach odkopywania i przesuwania pojazdów o kilka milimetrów udało się wyciągnąć jednego Landka. Z pomocą już dwóch wolnych Dyskotek i wyciągarek pozostałe dwa auta zostały wydobyte z błota. Z późniejszej relacji miejscowych dowiedzieliśmy się, że kilka lat temu wojsko podczas manewrów utopiło w tym miejscu czołg, który trzeba było wyciągać siedmioma innymi czołgami. Po pełnym sukcesie koledzy gotowi byli wyciągać czołgi. Do miejsca kolejnego noclegu droga prowadziła szczytem pięknego klifowego wybrzeża. Dojazd do tego miejsca był oczywiście również terenowy – po szutrowej drodze, usianej kamieniami, ze stromymi zjazdami i podjazdami. Kamienie omijaliśmy z daleka, bo Forek miał opony nisko profilowe, ale na dużych przechyłach i stromych podjazdach doskonale dawał sobie radę. Szczerze mówiąc, na tych drogach dawały też radę stare łady, prowadzone przez sprawnych miejscowych kierowców. Po drodze obejrzeliśmy zachwycający zachód słońca nad Morzem Czarnym. Zapadł zmrok. Poprzedzające nas LandRovery zjechały z drogi w mroki stepu. Już w ciemnościach rozbiliśmy obóz na kształt indiańskiej wioski.

Zjedliśmy kolację, wymieniliśmy się naszymi spostrzeżeniami i poszliśmy spać do samochodu.

 

81871105.jpg

 

55875908.jpg

 

40996073.jpg

 

18863076.jpg

 

48031243.jpg

 

43108607.jpg

 

81234281.jpg

 

81169714.jpg

 

17853565.jpg

 

84731565.jpg

 

 

VI.

Po doświadczeniu z namiotem w dniu poprzednim doszliśmy do wniosku, że dużo wygodniej jest spać w aucie po złożeniu tylnych siedzeń. Zupełnie nie rozumiemy, dlaczego w folderze reklamowym w rozdziale dotyczącym bagażnika nie jest wymieniona funkcja dwuosobowego łoża o wymiarach 120 cm na 190 cm. Po przebudzeniu, z okien naszej forkowej sypialni ukazał się cudowny cypel otoczony przez błękitne Morze Czarne i klifowe wybrzeże. Po dobrym śniadanku i obowiązkowej sesji zdjęciowej ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu przygody i następnych uroczych zatoczek. Tego dnia kontynuowaliśmy podróż wzdłuż wybrzeża. Kolejnym punktem naszego programu miał być rejs stateczkiem wzdłuż klifów. Startować mieliśmy z małej skalnej zatoczki. Po stromym zejściu zwiedziliśmy skalną grotę i próbowaliśmy porozumieć się z miejscowymi w sprawie wycieczki. Zbyt długi okres oczekiwania na kolejny stateczek zniechęcił nas do wyprawy. Ruszyliśmy więc od razu do Eupatorii. Tam obejrzeliśmy monumentalny sobór Św. Mikołaja – największą prawosławną świątynię na Krymie oraz po drugiej stronie ulicy meczet Dżuma Dżami, zbudowany na wzór świątyni Haga Sofia w Istambule. Tam trafiliśmy na święto, dzięki któremu mieliśmy okazję zobaczyć dzieci ubrane w dawne stroje tatarskie.

Po zwiedzaniu udaliśmy się do myjni, w której chcieliśmy spłukać z samochodów kurz i błoto dotychczasowej podróży. Na miejscu okazało się, że jeden z Landków domaga się pieszczot w postaci wymiany akumulatora. Szczęście w nieszczęściu – z myjnią sąsiadował sklep motoryzacyjny, który prowadzony był przez Tatarów. Prócz zakupu akumulatora skorzystaliśmy z oferty lokalnej gastronomii (przepyszne czeburieki i orzeźwiający kwas) oraz pokazu lewitacji w wykonaniu jednego z gości sklepu motoryzacyjnego. Po szybkiej wymianie akumulatora i posiłku udaliśmy się na kolejny nocleg w kanionie pod wapienną skałą. Miejsce jak zwykle było odludne.

 

40334977.jpg

 

89651835.jpg

 

84808220.jpg

 

58202528.jpg

 

12166548.jpg

 

91718463.jpg

 

68391796.jpg

 

615u.jpg

 

84179055.jpg

 

78762397.jpg

 

12442808.jpg

 

10262190.jpg

 

71365669.jpg

 

11669987.jpg

 

 

 

VII.

Następnego dnia program był napięty. Najpierw pojechaliśmy zwiedzić skalne miasto – Czufut-Kale, do którego dojazd zaproponowano nam na pokładach UAZów, argumentując, że wjazd jest zbyt trudny dla normalnych pojazdów. Nie skorzystaliśmy z tej propozycji, decydując się tylko na usługi ukraińskiego przewodnika, mówiącego bardzo dobrze po polsku. Przewodnik poprowadził nas do skalnego miasta przez kilka punktów widokowych, z których mogliśmy podziwiać przepiękne Góry Krymskie. Gdy spojrzeliśmy z jednego z punktów widokowych w dół, naszym oczom ukazała się, widoczna jak na dłoni, ustronna kotlinka, w której nocowaliśmy ostatniej nocy. No cóż, okazało się, że nie było to ustronne miejsce…

Dojechaliśmy do Czufut-Kale, które jest najlepiej zachowanym z krymskich skalnych miast. Podczas zwiedzania mogliśmy oglądać kamienne chaty, cerkwie, jaskinie mieszkalne oraz mauzoleum Dżanike-Chanym – córki chana krymskiego, o której przewodnik opowiedział nam wiele legend. Obowiązkowym punktem zwiedzania było drzewo życzeń, które należało objąć, aby życzenie się spełniło. Bardzo ważne: drzewo spełniało wyłącznie życzenia płci pięknej. W jednej z dobrze zachowanych kamiennych chat do dzisiaj mieszkają ludzie, prowadząc w niej restaurację z lokalnymi potrawami i napojami. Skosztowaliśmy w niej pielmieni i warieników oraz szczególnego rodzaju kwasu chlebowego, podobnego do kumysu. Nie wszystkim ten napój zasmakował, pierożki polubili wszyscy.

Kolejnym punktem programu był Monastyr Uspienski, będący wykutym w skale, malowniczo położonym klasztorem. U jego stóp rozłożyli swoje stragany miejscowi rzemieślnicy, od których można było nabyć własnoręcznie wykonane czapki (fesy) i wzorzyste chusty (jawkule). Po pożywieniu ducha nadeszła pora na przyjemności dla ciała, których dostarczyła nam lokalna restauracja z tradycyjnym tatarskim jadłem i zwyczajami. Tam skosztowaliśmy czeburieków, płowu, barszczu ukraińskiego, gołąbków w liściach winogron, liepioszki, grillowanych bakłażanów i miejscowej lemoniady.

Następnym punktem programu był pałac chanów krymskich w Bakczysaraju. Zawsze marzyłam, żeby zobaczyc to miejsce. Niestety lata historii pozbawiły pałac dawnej świetności, która z trudem od niedawna powoli jest przywracana.

Ostatnią atrakcją, jaką zobaczyliśmy tego dnia, była Jaskinia Marmurowa (Mramarnaja). Spacerując po trzech poziomach ogromnej groty podziwiać mogliśmy niezwykle barwne formacje skalne, w tym obok stalagmitów, stalaktytów i kolumn nietypowe „słoneczka”, czyli twory o nieregularnych kształtach.

 

52668670.jpg

 

44901342.jpg

 

79877391.jpg

 

63574212.jpg

 

81091565.jpg

 

97196973.jpg

 

47370554.jpg

 

39459639.jpg

 

63174145.jpg

 

79981851.jpg

 

72721368.jpg

 

810z.jpg

 

851cj.jpg

 

 

VIII.

Z pewnością wart zobaczenia jest Wielki Kanion Krymu, który zwiedziliśmy następnego dnia. Polecamy zejście z głównego szlaku i przejście kanionu trochę bardziej wymagającą trasą wzdłuż potoku. Na tej trasie zakosztować można kąpieli w wielu przepięknych szmaragdowych oczkach wodnych. Miejscowi bardzo chętnie oddawali się tej przyjemności. My wybraliśmy trasę średniej długości, która trwała 3 godziny. Dla bardziej wytrwałych przewidziane są dłuższe trasy. Jeszcze większe wrażenie niż kanion zrobił na nas widok Morza Czarnego oraz rozpostartych na jego brzegu Jałty i Ałuszty, które obserwować mogliśmy ze szczytu 1200 metrowej pionowej skały. Po zjeździe trasą z serpentynami jak w Srebrnej Górze znaleźliśmy nocleg w winnicy, z której rozpościerał się niesamowity widok na Ałusztę nocą.

 

852tk.jpg

 

87519032.jpg

 

96125093.jpg

 

54312064.jpg

 

46293292.jpg

 

71338353.jpg

 

100yv.jpg

 

 

 

IX.

Następnego dnia zafundowaliśmy sobie trasę widokową brzegiem Morza Czarnego. Podczas drogi mogliśmy obserwować z góry nadmorskie kurorty. W planie było zwiedzanie Jałty oraz położonego nieopodal niej Jaskółczego Gniazda, zameczku malowniczo usytuowanego na szczycie stromej skały. Po drodze mijaliśmy ociekający przepychem Sobór Aleksandro-Newski i poczuliśmy atmosferę nadmorskiego kurortu. Tutaj nasza ekipa się rozdzieliła. My spędziliśmy popołudnie pod znakiem odpoczynku – plaża w małej zatoczce w okolicy Rybacznoje, czieburieki i bliucziki. LandRovery pojechały na prawdziwie terenową eskapadę przez Dolinę Przywidzeń drogami, po jakich poruszały się wyłącznie Krazy do zwożenia drewna. Widoków, jakie zobaczyli podczas tej wycieczki, mogliśmy im tylko pozazdrościć, oglądając fotografie.

Ze znajomymi umówiliśmy się w miejscowości Generalskoje, w okolicach malowniczego wodospadu. Znaleźliśmy spokojne miejsce z cudownym widokiem na okoliczne góry, które okazało się być najbardziej atrakcyjnym punktem terenowych wycieczek UAZami. Jakież było zdziwienie pasażerów UAZów, gdy po zdobyciu góry ich oczom ukazał się SUV i jego pasażerowie piknikujący przy kawce. Kawy niestety nie starczyło dla wszystkich, ale Forek stał się obiektem sesji zdjęciowej.

 

101ka.jpg

 

102ba.jpg

 

103ms.jpg

 

104gny.jpg

 

105ua.jpg

 

106jr.jpg

 

107ve.jpg

 

108r.jpg

 

109kic.jpg

 

1010eq.jpg

 

1011nx.jpg

 

1012g.jpg

 

1013xp.jpg

 

1014u.jpg

 

1015zb.jpg

 

1016b.jpg

 

 

 

X.

Ostatni etap naszej eskapady to Morze Azowskie i droga kosą przez Mierzeję Arabacką. Już sama pobudka była przygodą, kiedy prosto z samochodów i namiotów wskoczyliśmy do wzburzonego Morza Azowskiego walczyć z falami. Morze było bardzo ciepłe, ale fale tak silne, że kilkoro z nas zostało przewróconych i przeciągniętych po dnie. Mimo tych drobnych niedogodności zabawa była przednia! Po kąpieli i śniadanku czas ruszać w trasę.

Po drodze zwiedziliśmy Twierdzę Genueńską w Sudaku - imponujące ruiny miasta z zamkiem i meczetem, zamkniętego za grubymi murami umocnień. Niezamierzenie wybraliśmy trasę po skałkach, a nie od głównego wejścia, dlatego zmuszeni byliśmy przeciskać się przez małe skalne okienka, a na niektórych odcinkach musiałam być wciągana za ręce na górę przez ukraińskich turystów. Widok na zatoki Morza Czarnego zrekompensował trudy wędrówki.

Droga przez kosę okazała się być kilkoma gruntowymi równoległymi ścieżkami, wiodącymi przez stepowy pas gruntu pomiędzy Zatoką Arabacką a Morzem Azowskim. To był niesamowity widok, gdy cztery LandRovery i Forek pędziły stepem w dal… W pewnym momencie naszym znajomym znudziła się jazda po stepie i zapragnęli kąpieli morskiej. Decyzja zapadła zgodnie – zjeżdżamy na plażę i jedziemy wzdłuż morza. Plan był co do zasady dobry, gdyby nie to, że plaża nie była piaszczysta, lecz wysypana kilkudziesięciocentymetrową warstwą małych muszelek. Łatwo się domyślić, co się stało. Tym razem zakopał się Tomek. Hurra! Wreszcie jest okazja do uruchomienia lin, pasów i łopat! Forek też trochę pogrzebał się w muszelkach, ale po szybkiej interwencji naszych współtowarzyszy podróży został wypchnięty na bardziej stabilny grunt. Wyciąganie Landka to dobry moment na zbieranie muszelek – łopatą, bo szkoda czasu na przebieranie – wszystkie są piękne, oraz na przejażdżkę na dachu wolnego LandRovera. Po wyciągnięciu Tomka co odważniejsze Landki ruszyły szybkim tempem wzdłuż plaży, kąpiąc się w falach Morza Azowskiego. Pozostałe auta zabezpieczały tyły. Po powrocie na twardy grunt mieliśmy okazję oglądać złogi soli, pozostałe po cofnięciu się wód zatoki, oraz podziwiać ogromne stada mew i kormoranów, mających siedliska na mierzei. Po 180 km szutrowej drogi z ulgą wjechaliśmy na asfalt – nienajgorszy w tym rejonie.

 

110hr.jpg

 

111tkt.jpg

 

112an.jpg

 

121vj.jpg

 

122to.jpg

 

123vd.jpg

 

124bt.jpg

 

125uq.jpg

 

126j.jpg

 

127cv.jpg

 

128jc.jpg

 

129h.jpg

 

1210w.jpg

 

1211f.jpg

 

1212ld.jpg

 

 

 

XI.

Niestety nasza przygoda dobiegła końca. Pozostała nam tylko długa droga powrotna do Polski. Tym razem wybraliśmy przejście graniczne w Krościenku, żeby po drodze rzucić okiem na Bieszczady. To nie był dobry wybór. Ostatnie 100 km przed granicą okazało się być najcięższym odcinkiem całej wyprawy. Droga asfaltowa była tak zniszczona, że tempo jazdy Forka spadło do 20 km/h. Tylko taka prędkość pozwalała na omijanie ogromnych dziur i szczelin w asfalcie. Na granicę dojechaliśmy już w nocy, więc widoki Bieszczad mogliśmy sobie tylko wyobrazić.

 

1213hu.jpg

 

 

 

XII.

Nasza wycieczka z dojazdem na miejsce trwała 11 dni. To stanowczo zbyt mało, żeby zobaczyć wszystkie atrakcje, jakie oferuje Krym. To, co zobaczyliśmy, zostanie na zawsze w pamięci i stanowi wstęp do kolejnych przygód, w których mamy nadzieję wziąć udział. Nie ukrywam, że baliśmy się tej trasy, widząc, jakimi autami podróżują nasi towarzysze. Teraz jednak mogę powiedzieć, że Forek sprawdził się na tej „turystycznej” trasie bardzo dobrze. Trudniejsze odcinki pokonaliśmy dzięki technicznym wskazówkom naszych znajomych z Landkliniki, a zwłaszcza Miłosza, który badał każdą trudniejszą trasę, zanim w nią wjechaliśmy. Dzięki nim zobaczyliśmy takie miejsca, których sami nie znaleźlibyśmy ani nie odważylibyśmy się wjechać. Możliwości Forestera nie pozwoliły na wjechanie na ścieżki naprawdę offroadowe, z których widoki możemy podziwiać jedynie ze zdjęć LandRoverowców. Mimo to zdobyliśmy niezapomniane wspomnienia i mamy nadzieję, że nieraz jeszcze wybierzemy się w podróż z tą dobraną ekipą.

 

Trasa 5000 kilometrów.

Spalanie 6,0L/100km.

 

 

Jak było? Tak!!

 

 

dsc0098dz.jpg

 

Ten post został wypromowany na artykuł

 

Ten post został wypromowany na artykuł

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 83
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Top użytkownicy w tym temacie

Tak :D Sanok, Kraków, Katowice, Piotrków, Łódź, Poznań :D Czyżbyśmy się mijali?

 

A nie kojarzysz szarego Focusa, który Was wyprzedził za Siewierzem po czym włączył awaryjne ? :mrgreen: Na bokach miałem naklejki Platinum Oil :) Jestem praktycznie pewien, że to Wy jechaliście, prowadziła kobieta podobna do tej ze zdjęcia :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak :D Sanok, Kraków, Katowice, Piotrków, Łódź, Poznań :D Czyżbyśmy się mijali?

 

A nie kojarzysz szarego Focusa, który Was wyprzedził za Siewierzem po czym włączył awaryjne ? :mrgreen: Na bokach miałem naklejki Platinum Oil :) Jestem praktycznie pewien, że to Wy jechaliście, prowadziła kobieta podobna do tej ze zdjęcia :)

 

No taaaak!!! A tak właśnie podejrzewaliśmy juz jak nas wyprzedziłes, że to może być ktoś z forum :) Bo pierwsza myśl była taka: ten focus za coś mi podziękował... ale za co? przecież nic nie zrobiłam :lol: Potem szczerze mówiąc troche za Tobą jechaliśmy, żeby zobaczyć świnki, ale nie zauważyliśmy :-( I jakoś tak już nie było okazji, żeby dojechać do Ciebie i pomachać :D To teraz pozdrawiam :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ewa fajna relacja;)

musze zaznaczyc, ze forek bardzo mile nas zaskoczyl... jak na taka popierdolke niezle sobie radzil w terenie ;)

 

 

Byś się przyznał, ze to Twoje foty po części są, nawet pomagać wykopywać pomagałeś... dając cenne rady z szoferki srebrnego predatora... BTW masz jakiś guzik do znikania? :mrgreen:

 

trzeba będzie kiedyś ten krym zaliczyć

 

Polecamy póki dziko :wink:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Potem szczerze mówiąc troche za Tobą jechaliśmy, żeby zobaczyć świnki, ale nie zauważyliśmy :-( I jakoś tak już nie było okazji, żeby dojechać do Ciebie i pomachać :D To teraz pozdrawiam :D

Fakt, kawałek się trzymaliście. Światła w okolicach czestochowy nas rozdzieliły, a ja się do Warszawy spieszyłem więc cisnąłem na tyle na ile warunki pozwalały. W każdym razie pozdrawiam :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ewa fajna relacja;)

musze zaznaczyc, ze forek bardzo mile nas zaskoczyl... jak na taka [moderator czuwa] niezle sobie radzil w terenie ;)

 

 

Byś się przyznał, ze to Twoje foty po części są, nawet pomagać wykopywać pomagałeś... dając cenne rady z szoferki srebrnego predatora... BTW masz jakiś guzik do znikania? :mrgreen:

 

guzikow mam nawet kilka;)

 

fot tylko kilka jest moich...

tutaj reszta: https://picasaweb.google.com/117664983917966918268/Krym?authkey=Gv1sRgCMXw69_C-c2XBg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ewa fajna relacja;)

musze zaznaczyc, ze forek bardzo mile nas zaskoczyl... jak na taka [moderator czuwa] niezle sobie radzil w terenie ;)

 

Dzięki :-) No właśnie, Karol, dziękuję za świetne zdjęcia :)

 

-- So wrz 17, 2011 7:16 pm --

 

Jak temperatura morza? W Odessie zimniutkie... ;)

Fajna wyprawa. Zazdroszczę i żałuję, że ja w tym roku o Krym nie zachaczyłem 8)

 

Oj zimne, zimne... Tzn. Czarne w okolicach klifów było bardzo zimne, bo trafiliśmy na zimny prąd. Ale już w Rybacznoje za Ałusztą było bardzo przyjemne do kąpieli. Za to Azowskie było naprawdę cieplutkie :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy moim kombi rodzinnym podołam na Krym??

 

Myślę, że wybór dróg będzie kluczowy. Drogi krajowe, lokalne, szutry i dukty nie są straszne, trzeba jedynie uważać na ubytki, kamienie i wyrwy. Zapuszczanie się w lasy, góry i pustynie bez wsparcia ze strony innych aut, najlepiej mocno terenowych to już ryzyko.

 

No i pytanie drugie czy mi nie zaginie w dziwnych okolicznościach??

 

Doubezpieczenie samochodu pozwoli wam spać spokojniej. Generalnie poruszając się stadnie nie czulismy dyskomfortu czy obaw o Forka.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...
  • 2 miesiące temu...
  • 4 tygodnie później...
jednak naszą dyskoteką

 

Upalacie gdzieś tu w koło komina, czy tylko wyprawy? 8)

 

Szkoda nie zajechaliście do Newego Swietu, parę kilosków od Sudaku. Przepiękne miejsce.

 

 

Mało casu kruca bomba, za mało casu :x Ale my tam jeszcze wrócimy... z Olem... albo i bez ale wrócimy :twisted:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...