Czytając sobie ostatnio kilka wątków zacząłem się zastanawiać, czy jest gdzieś granica, od której obiektywnie możemy uznać, że auto jedzie?
Oczywistym jest dla mnie, że to zawsze będzie kwestią punktu odniesienia. Jeżdżąc 100-konną benzyną, gdy wsiadłem w 130-konnego diesla, zwariowałem Po czym okazało się, że w porównaniu do 180-konnej Beemki, tamten diesel nie jedzie Itd. Itd.
Jeździłem w życiu różnymi autami, również kilkusetkonnymi na Ułężu, po czym wejście do seryjnego STi objawiało się słynnym stwierdzeniem - nie jedzie. Coś, co wcześniej wyśmiewałem, albo uważałem wręcz za poprzewracaniesięwdupie Miałem tak w zasadzie z każdym kolejnym samochodem i przestałem się do końca dziwić, że ludzie określają "nie jedzie" dużo mocniejsze auta, niż te, z jakimi miałem do czynienia.
Ale!
Muszę też stwierdzić, że Forek XT, którego miałem kilka lat, był pierwszym samochodem, w którym mi niczego nie brakowało, jeśli chodzi o dynamikę. I nigdy nie stwierdziłem, że nie jedzie. Jeśli tylko chciałem, w 9/10 sytuacji mogłem być szybszy. I teraz pytanie, czy jest jakaś umowna granica, po przekroczeniu której możemy być zawsze zadowoleni z mocy i dynamiki swojego auta, czy jednak zawsze będzie za mało i każde auto po pewnym czasie nie będzie jechało?
Jak Wy z tym macie?