Pracowałem ongiś w Norwegii na farmie i ilość odrzutów szokowała. Pola po przejściu „marchewkowców” były pomarańczowe, z kapustą podobnie (za duża, z pękniętym głębiem out). Ziemniaki, to też były czary, musiały mieć odpowiedni rozmiar, kształt i zero skazy, reszta w pole albo na spirytus. Do tego tony nawozów i oprysków (ze względu na krótki czas wegetacji, nacinę na ziemniakach trzeba pryskać, żeby uschła). Owszem, widziałem też uprawy eko, gdzie warzyw trzeba było z mapą szukać, bo taka była ilość chwastów. Zbiór tylko ręczny, zero chemii i cena kilka razy wyższa, ale to rzeczywiście było eko.
Dzisiaj opryski są kurcze na wszystko, nawet na efekty burzy gradowej (po przejściu gradu opryskuje się np. jabłka, żeby uszkodzone owoce nie zgniły, tylko się zasklepiły).
Ogólnie unikam zakupów warzyw w dużych sklepach, raczej szukam w okolicy dobrego warzywniaka, a i coś tam próbuję hodować
Ankietę pykła żona, ona jest bardziej eko