Obecnie żyjemy w czasach, gdzie bezpieczeństwo jest wartością nadrzędną.
Naturalne wydaje się karanie za czyny, a nie za przekroczenie jakiegoś ustawowo określonego progu.
Bo ostatecznie, komu szkodzi, że ktoś jedzie po kielichu, jeżeli nie widać różnicy. Kara jednak za wypadek w takim przypadku powinna być surowa, z resztą już teraz jest: więzienie, a brak OC to potencjalne spore koszty przy kolizji z innym samochodem, a czasem nawet ogromne w przypadku uderzeniu w człowieka lub RS6.
Podobny mechanizm, mógłby być zastosowany w kontekście prędkości, itp, przy stopniowej partycypacji procentowej, a znaki ograniczające powinny bardziej ostrzegać przed czymś niż regulować.
Teoretycznie wszystko by się pięknie samo regulowało, przez odpowiedni system kar i umowy z ubezpieczycielami, na pewno zmniejszyłoby to liczbę incydentów, szczególnie wśród świadomych ludzi, a ludzi niereformowalnych pozwoliłoby humanitarnie odizolować. Lecz w obecnych czasach jest to niemożliwe, bo maksymalizacja poziomu bezpieczeństwa to cel nadrzędny.
Maksymalizacje bezpieczeństwa, przypomina trochę zmianę poziomu ryzyka kontuzji wraz ze wzrostem obciążeń i wynikającej z tego wyższym poziomem sprawności. Pytanie jak bardzo jesteśmy wstanie ograniczyć (lub ktoś ograniczyć nam) naszą wolność i spontaniczność w zamian za minimalny przyrost poziomu bezpieczeństwa. Kto wie, może metody wolnościowe, czyli oparte na konsekwencjach czynu się już wyczerpały i pozostały tylko metody więzienne: kontrole prewencyjne (przeszukania), ograniczniki (kajdany), real-time GPS monitoring (chip pod skórę) i inne
Na koniec krótka historyjka., którą opowiedział mi znajomy na ściance: Raz z żoną staliśmy pośrodku niczego na czerwonym świetle, moja żona powiedziała: Jak patrzą na nas jakieś ufoludki z Marsa, to pewnie uważają nas za niezłych idiotów, skoro stoimy tylko dlatego, że świeci się jakaś lampka. Po chwili namysłu przejechałem na czerwonym i czułem się świetnie, bo zrobiłem coś szalonego.
No cóż, jakie czasy takie szaleństwo